SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Bogdan Miś wspomina Stefana Bratkowskiego: "Miał piekielną ripostę"

- Był dziennikarzem wielkim, ale całkowicie nienowoczesnym. Nie przyjmował do wiadomości, że tekst ma mieć 5 tys. znaków, kiedy jemu "napisało się" 15 tys. Zgrzytał zębami na "klikbajtowe" tytuły, pędził z gabinetu "panie z marketingu" - pisze o zmarłym pół roku temu Stefanie Bratkowskim Bogdan Miś, matematyk i emerytowany dziennikarz popularnonaukowy. Znali się prawie 60 lat, wspólnie założyli Studio Opinii, które jest przedstawiane jako "niezależny portal dziennikarski im. Stefana Bratkowskiego".

1 listopada na łamach portalu Wirtualnemedia.pl prezentujemy wspomnienia dziennikarzy, którzy odeszli w ostatnim roku, napisane przez bliskie im osoby z redakcji.

Stefan Bratkowski zmarł po długiej chorobie 18 kwietnia 2021 r. Miał 86 lat. Dziennikarz, prawnik, pisarz i publicysta. Był związany m.in. z "Po Prostu", "Życiem Warszawy", "Gazetą Wyborczą", "Rzeczpospolitą" i Radiem TOK FM. Był także honorowym prezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Wymyślił Studio Opinii, niezależny portal publicystyczny, który działa od 2008 r. Stefan Bratkowski był jego redaktorem naczelnym.

Wspomina Bogdan Miś, wydawca i współzałożyciel Studia Opinii

Poznałem Stefana w roku 1962 jako słynącego z kontrowersji dziennikarza legendarnego "Po prostu". Połączył nas Ryszard Doński, wówczas szef działu nauki w agencji AR (Agencja Robotnicza - przyp. red.), główny organizator działalności dziennikarzy naukowych, który wówczas komponował nieformalny krąg towarzyski, łączący uczonych i zajmujących się nauką dziennikarzy wspólną biesiadą. Spotykaliśmy się co wtorek w knajpie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich na obiedzie, który z reguły kończył się wizytą u jednego z uczestników w domu. Tak narodził się kultowy potem dla wielu młodych "Stół", opisany przez Stefana w jednej z jego licznych książek.

Przypadliśmy sobie ze Stefanem momentalnie do gustu, tym bardziej, że okazało się, że nasze rodziny znały się już przed wojną i pozostawały w ścisłym kontakcie. Kilka lat później okazało się, że ta znajomość rodzin wynikała stąd, że obaj nasi ojcowie pod przykrywką dyplomatów (ojciec Stefana we Wrocławiu, mój - w Wiedniu) pracowali dla polskiego wywiadu "na kierunku niemieckim".

Ale wówczas, w latach 60., nie odgrywało to żadnej roli. Byliśmy młodymi, nieco rozbrykanymi i ceniącymi uroki życia chłopakami. Choć niektórzy z tych chłopaków już wówczas byli profesorami lub docentami - jak historyk Adam Kersten, antropolodzy Tadeusz Bielecki i Andrzej Wierciński czy informatyk i pisarz Konrad Fiałkowski. Bywali też przy stole aktorzy, jak choćby Andrzej Szczepkowski.

Ale wróćmy do Stefana.

"Nie czuł" telewizji

Stefan zaimponował mi przede wszystkim niesamowitą wiedzą i znajomością źródeł. Znałem w życiu jeszcze tylko jednego człowieka poza nim, który potrafił sięgnąć w czasie spotkania na półkę, wziąć z niej jedną z paru tysięcy tam zgromadzonych woluminów, otworzyć - i bezbłędnie znaleźć argument do użycia w bieżącej rozmowie. Tym drugim był też dziennikarz, Tadeusz Adrian Malanowski, poliglota z Polskiej Agencji Prasowej, któremu macierzysta instytucja odmówiła w swoim czasie dodatku za znajomość dwunastego i następnych języków, bo były zbyt egzotyczne.

Zażyłość towarzyska owocowała współpracą zawodową. Stefan zorganizował słynny dodatek do "Życia Warszawy" - legendarne "Życie i Nowoczesność" - i namówił mnie na stały felieton o matematyce i komputerach. Tak powstała moja pierwsza książka. Ja z kolei zapraszałem (później) Stefana i pozostałych do udziału w moim programie telewizyjnym "Kolorowe spotkania", pierwszym stałym programie cyklicznym TVP, nadawanym w kolorze. Stefan nie był do tego specjalnie chętny. "Nie czuł" telewizji, bywał skrępowany i niezadowolony z siebie. Trochę trwało, zanim zrozumiał, że to niczym nieuzasadnione kompleksy, bo mówił oczywiście znakomicie i ciekawie, a przy tym piękną polszczyzną.

Kolejną cechą Stefana, która czasami okazywała się niebezpieczna, było jego spontaniczne ufanie ludziom; przy tym jeśli kogoś uznał za autorytet, to bardzo trudno przychodziła mu zmiana zdania. Dzięki temu niejaki rozgłos zdobyło kilku ludzi nauki i techniki, którzy na to zupełnie nie zasługiwali. Szczegóły zostawmy.

Szefowi powiedział: "warto pomyśleć o emeryturze"

Stefan miał piekielną ripostę. Był dowcipny, a czasem zabójczo złośliwy. Pamiętam, jak kiedyś w okresie stanu wojennego w jakichś okolicznościach towarzyskich podszedł do niego pan, który - delikatnie mówiąc - reprezentował inną orientację polityczną; znali się zresztą ze Stefanem od wielu lat. Ów pan jowialnie podszedł do Stefana, by się przywitać. Stefan osadził go zimnym wzrokiem i miażdżącym zdaniem "pan pomylił chyba SIEBIE z kimś innym".

Był Stefan człowiekiem niesłychanie wszechstronnym. Doskonale sobie radził z redagowaniem biblioteki "Omega" Wiedzy Powszechnej, wydał jako redaktor sporo wartościowych książek w Wydawnictwie Harcerskim, prowadził wspomniane "Życie i Nowoczesność", współpracował z "Kulisami", współpracował z Krajowym Biurem Informatyki, gdzie prowadził pracownię prognoz.

Niestety, na ogół wszędzie się to kończyło awanturą i katastrofą. Bo przyjaciel nie umiał nie mówić ludziom prawdy w oczy nawet (a może szczególnie) wtedy, gdy mogło to być niebezpieczne. A czasem nie było niezbędne. Proszę sobie wyobrazić, że rozmowę powitalną z jednym ze swoich szefów zaczął od stwierdzenia: "pan chyba już jest zmęczony pracą, warto pomyśleć o emeryturze".

Miał oczywiście rację, ale czy po czymś takim mógł liczyć na dobrą współpracę?

Żył skromnie, ale nie narzekał

W efekcie - ponieważ nigdy nie dbał o formalności biurokratyczne - na ogół w niewielu miejscach pracował na etacie. Najczęściej było to zlecenie lub współpraca ryczałtowa. Poza tym był niezbyt mile widziany przez część władzy i od czasu do czasu dostawał - niekoniecznie formalny - zakaz publikowania. Gdy człowiek jest młody i na dodatek osiąga niezłe dochody z twórczości (Stefan pisał świetne książki publicystyczno–historyczne niemal taśmowo) - można tak żyć. Niestety, przychodzi kiedyś czas emerytury. I okazuje się, że na stare lata odbiera się kwotę wręcz dziadowską.

Tu dygresja - po transformacji władza Stefana doceniła. Dostał za swoją działalność w okresie stanu wojennego jedno z najwyższych polskich odznaczeń. Ale o wyrównaniu jakimś specjalnym dodatkiem głodowej emerytury starego i schorowanego człowieka - nikt jakoś nie pomyślał. Kiedy zrobiło się naprawdę źle, pomógł ZAiKS i zbiórka, zorganizowana prywatnie przez grono przyjaciół. Bo sam Stefan nigdy się o nic dla siebie nie upomniał. Żył z ołówkiem w ręce niezmiernie skromnie - żeby nie rzec - ubogo - i nie narzekał.

Nie taję, że mam to tej władzy we wszystkich kolejnych wydaniach bardzo za złe.

Ostrzegał za pierwszych rządów PiS

Stefan - rozmiłowany w nowoczesności i śledzący najświeższe doniesienia ze świata techniki - był dziennikarzem wielkim, ale całkowicie nienowoczesnym. W tym sensie, że redagowanie czy tworzenie mediów dla zysku było mu całkowicie obce. Twórczością reklamową się po prostu brzydził; nie przyjmował do wiadomości, że tekst ma mieć np. 5 tys. znaków, kiedy jemu "napisało się" 15 tys. Zgrzytał zębami na "klikbajtowe" tytuły, pędził z gabinetu "panie z marketingu".

Świetnie by się sprawdził w przedwojennych "Wiadomościach Literackich". Chciał pisać dla elity intelektualnej i sam był typowo taką elitą. Ale tego pisma już nie było od dawna, więc szukał.

Był lojalny wobec przyjaciół aż do przesady; nawet w stosunku do tych, których drogi się z jego drogami w pewnym momencie rozeszły. To była główna przyczyna, dla której nie zrezygnował z przynależności do SDP. Choć od czasu jego odejścia z funkcji prezesa (w 1990 r. - przyp. red.) coraz mniej była to jego organizacja, a w ostatnich czasach to już wcale. - Może kiedyś zmądrzeją? - mówił.

Już za czasów pierwszych rządów PiS ostrzegał przed coraz bardziej widocznymi trendami nacjonalistyczno - faszystowskimi. Wtedy niektórzy się śmieli i mówili, że za dużo się naczytał historii i dzieł przebrzmiałych dawno filozofów.

Dziś się już nikt nie śmieje.

Dołącz do dyskusji: Bogdan Miś wspomina Stefana Bratkowskiego: "Miał piekielną ripostę"

0 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl