SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Telegram: medium Zełeńskiego, Kliczki, płaczących Rosjanek, uciekających Ukraińców i rosyjskich mediów

Choć jest rosyjski, z chęcią korzystają z niego Ukraińcy. Jedni mówią, że jest na usługach Kremla, inni że dominują tam treści antyrosyjskie. Telegram to komunikator, który w ostatnich tygodniach jest pierwszym źródłem wiedzy o tym, co dzieje się na wojnie za naszą wschodnią granicą. - Ktoś nakręcił smartfonem, jak bomba spadła obok jego domu. Ktoś inny pokazał swój zniszczony blok mieszkalny, a jakaś kobieta sfilmowała rany powstałe na ciele od odłamków. Wszystko to trafia na Telegram, który dla większości Ukraińców i Rosjan jest komunikatorem pierwszego wyboru - mówi dr Miłosz Babecki, medioznawca.

"Wróg chce zabrać serce naszego kraju. Ale będziemy walczyć i nie oddamy Kijowa!" - pisze mer stolicy Witalij Kliczko. "Rosjanie porwali Iwana Fedorowa - mera miasta Melitopol na południowym wschodzie Ukrainy" - informuje doradca szefa ukraińskiego MSW Anton Heraszczenko. "Walczymy przeciwko jednej z najliczniejszych armii świata i jest to najstraszniejsza wojna w Europie od czasów II wojny światowej" - ocenia prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński. "Rosjanie zamienili Zaporoską Elektrownię Jądrową w bazę wojskową" - ostrzega Enerhoatom, ukraiński koncern obejmujący wszystkie cztery elektrownie jądrowe na Ukrainie. "Nigdy nie zapomnimy i nigdy nie wybaczymy tej zbrodni przeciwko ludzkości, przeciwko Ukrainie, przeciwko Mariupolowi!" - napisała rada tego miasta.

Wszystkie wpisy są prawdziwe, przerażające, napisane w czasie wojny wywołanej przez Władimira Putina. Pochodzą od najważniejszych osób i instytucji państwowych w Ukrainie. Wszystkie opublikowano na Telegramie, rosyjskim komunikatorze, który dla uciekających z bombardowanych miast ludzi jest najważniejszym źródłem informacji o tym, co dzieje się w ich kraju.

Polscy hakerzy odsyłają Rosjan do Telegramu

Aplikacja Telegram działa od 2013 r. Uruchomił ją Paweł Durow (miał wówczas 29 lat), a wymyślił jego brat. W ramach aplikacji można wymieniać wiadomości prywatne z innymi użytkownikami, tworzyć zamknięte grupy oraz publiczne kanały, m.in. rosyjskich instytucji państwowych i mediów. Telegram jest popularny m.in. w Rosji i innych krajach dawniej wchodzących w skład Związku Radzieckiego. I ten właśnie fakt postanowili wykorzystać polscy hakerzy.

"Drodzy Rosjanie, wasze media są cenzurowane. Kreml kłamie. Tysiące waszych żołnierzy i braci Ukraińców ginie na Ukrainie. Dowiedz się prawdy w bezpłatnej sieci i aplikacji Telegram. Czas obalić dyktatora Putina!" - SMS-y z taką treścią dotarły do kilku milionów Rosjan. Za akcją stoi grupa Squad 303. To polscy hakerzy, którzy nazwą nawiązują do słynnego Dywizjonu 303 z czasów II wojny światowej. Squad 303 przygotował specjalne internetowe narzędzie, dostępne pod adresem 1920.in, dzięki któremu można wysłać wiadomość do przypadkowych Rosjan. Hakerzy za cel postawili sobie ominięcie rosyjskiej cenzury i walkę z dezinformacją Putina. Zależy im, by jak najwięcej Rosjan dowiedziało się o zabijaniu cywilów i brutalności swoich wojsk na terytorium Ukrainy. Dlatego odsyłają na Telegram.

- Od rozpoczęcia wojny w Ukrainie Telegram stał się najszybszym źródłem informacji o tym, co tam się naprawdę dzieje. Mieszkańcy zaatakowanych miejscowości wrzucają do niego filmy, na których widać bombardowania i ostrzały Rosjan - mówi dr Miłosz Babecki, medioznawca z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Jak dodaje, w ten sposób zaczyna się tworzyć łańcuch udostępniania informacji. - Z Telegramu sporo materiałów trafia do innych sieci społecznościowych, głównie do Twittera. A stamtąd są one wykorzystywane przez dużych nadawców, np. największe stacje telewizyjne, które pokazują nagrane przez użytkowników Telegramu obrazy w swoich programach informacyjnych i publicystycznych.

"Rosyjski Jobs" uruchamia Vkontakte

Dr Miłosz Babecki używa Telegramu od dawna. Założył w nim konto, bo jeden z jego studentów, pochodzący z Uzbekistanu, korzysta tylko z tej aplikacji. Dzięki temu mogą się wymieniać wiadomościami i materiałami do zajęć. - Wielu polskich studentów było przekonanych, że Facebook, Messenger, Twitter czy Instagram wypełniają globalną bańkę informacyjną, a tymczasem w tej części świata, która jest rosyjskojęzyczna, znacznie więcej osób korzysta z aplikacji stworzonych w Rosji, takich jak Vkontakte czy Telegram - mówi medioznawca.

Współtwórcą obu jest wspomniany Paweł Durow. Vkontakte to portal społecznościowy nazywany "rosyjskim Facebookiem". Powstał w 2006 r., gdy Durow miał zaledwie 22 lata. Dość szybko przylgnęła do niego łatka "rosyjskiego Jobsa". Bo - podobnie jak twórca Apple'a - również ubiera się na czarno i zachowuje jak nieco oderwany od rzeczywistości wizjoner.

Jak wynika z ostatniej analizy firmy Statista, Rosjanie spośród wszystkich mediów społecznościowych najchętniej korzystają z Vkontakte, która zarówno pod względem wizualnym, jak i funkcjonalnym, najbardziej przypomina Facebooka. Serwis jest popularny przede wszystkich w krajach byłego Związku Radzieckiego: Rosji, Białorusi, Ukrainie, Kazachstanie, Kirgistanie czy Mołdawii. Wedug danych za 2021 r. z platformy Vkontakte korzystało aż 73 proc. wszystkich użytkowników mediów społecznościowych w Rosji.

Rosyjskie władze jednak nie polubiły Pawła Durowa. Pod koniec 2013 r. Federalna Służba Bezpieczeństwa zażądała od niego, by udostępnił dane i korespondencje organizatorów grupy Euromajdan z Ukrainy. Durow się na to nie zgodził. Tłumaczył, że ukraińscy użytkownicy nie podlegają rosyjskiej jurysdykcji. Dodał, że nie chce łamać prawa i stracić zaufania milionów użytkowników platformy na Ukrainie. Wcześniej Durow podpadł Kremlowi, gdy w czasie protestów przeciwko Putinowi w 2012 r. nie chciał zamknąć opozycyjnych grup na VKontakte. W końcu prezydent Rosji wraz z zaprzyjaźnionym oligarchą Aliszerem Usmanowem przejął udziały w firmie Durowa. I od tego czasu platforma jest de facto kontrolowana przez rosyjskie władze.

Telegram dla Ukraińców jak alerty RCB dla Polaków

Nieco inaczej jest z komunikatorem Telegram. Swoją siedzibę firma ma w Dubaju. Durow nie mieszka już od ośmiu lat w Rosji. Komunikator w jego założeniach miał zapewniać użytkownikom pełną prywatność i poczucie bezpieczeństwa.

Zwraca na to uwagę Michał Sadowski, założyciel i prezes Brand24, narzędzia do monitoringu internetu ze szczególnym uwzględnieniem mediów społecznościowych. - Telegram pozwala na szyfrowanie, choć nie jest to domyślne ustawienie. Dlatego wiele osób rejestrując się w tej aplikacji, zakłada, że ich komunikacja jest bezpieczniejsza niż na innych platformach. A tak wcale nie jest. Warto jednak aktywować szyfrowane połączenie i uruchomić bezpieczny kanał, bo wówczas nawet dla osób czuwających nad tym serwisem może być kłopotliwe rozszyfrowanie naszych wiadomości - mówi Michał Sadowski.

Brand24 właśnie objął swoim monitoringiem publiczne kanały na Telegramie. - Komunikator stał się źródłem istotnych danych, dlatego postanowiliśmy włączyć go do naszej oferty, tak jak wcześniej zrobiliśmy to w przypadku TikToka czy podcastów - wyjaśnia Sadowski.

Zaznaczył, że z Telegramu korzysta ok. 500 mln internautów. - Przewiduję, że będzie to jeden z najbardziej istotnych kanałów komunikacji i dyskusji, także o markach, na najbliższe lata - stwierdził.

Gdy pytam, z czego wynika tak ogromne znaczenie Telegramu w czasie wojnie, wskazuje na szyfrowanie informacji. - Dla wielu użytkowników to ważna sprawa, bo nie chcą dzielić się swoimi danymi z operatorami platform społecznościowych. Od miesiąca widzimy, że dla większości osób z terenów objętych wojną jest to pierwsze źródło informacji. Przeglądając najpopularniejsze wpisy, z największymi zasięgami z tego tygodnia na Telegramie, aż osiem na dziesięć postów dotyczy postępów w obronie Ukrainy. Przekonałem się o tym, przewożąc uchodźców z Medyki w głąb Polski. Mówili mi o tym Ukraińcy, którzy korzystają z Telegramu, bo czerpią stamtąd najważniejsze wiadomości o wojnie. U nich to działa na podobnej zasadzie jak nasze alerty z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa o zbliżających się zagrożeniach. Ukraińcy dostają powiadomienia o ostrzale rakietowym, zbliżających się nalotach. Dla nich obecnie Telegram to praktyczne, szybkie i dynamiczne źródło komunikacji. Dla zachowania balansu trzeba jednak podkreślić, że rosyjski komunikator jest też wylęgarnią dezinformacji - opowiada założyciel Brand24.

Fake newsy na Telegramie w Brazylii

Kilka dni temu aplikacja została sądownie zablokowana w Brazylii. Korzystanie z niej ma być niemożliwe, a obchodzenie zakazu przez obywateli grozi grzywną. Telegram ma także zniknąć z lokalnych sklepów Google Play i App Store. Powodem blokady jest masowe rozpowszechnianie w aplikacji dezinformacji wspierających urzędującego prezydenta Jaira Bolsonaro.

Według Reutersa i dziennika "The New York Times" sędzia Alexandre de Moraes uzasadniając swoją decyzję, wymienił brak reakcji szefostwa aplikacji na poprzednie nakazy sądowe dotyczące zamrożenia kont rozpowszechniających dezinformację. W Brazylii Telegram stał się platformą wybieraną przez zwolenników skrajnie prawicowego prezydenta Jaira Bolsonaro po tym, jak portale społecznościowe, takie jak Facebook i Twitter, zaczęły wprowadzać bardziej rygorystyczne środki przeciwko fałszywym wiadomościom.

Paweł Durow przeprosił i przyznał, że firma zdecydowanie mogła wykonać lepszą pracę. Szef Telegramu poprosił sąd o odroczenie wykonania orzeczenia i umożliwienie Telegramowi naprawienia sytuacji poprzez wyznaczenie przedstawiciela w Brazylii oraz ustanowienie ram, które pozwolą firmie szybciej reagować na palące problemy w tym kraju. Nie wiadomo jeszcze, czy sąd przychyli się do prośby szefa Telegramu.

Mimo zarzutów o szerzenie fake newsów Telegram jest na trzecim miejscu (po WhatsAppie i Viberze) wśród najczęściej używanych komunikatorów w Rosji. W styczniu 2021 r. korzystało z niego ponad 30 mln osób (z WhatsAppa - 75 mln).

Zetknięcie Wschodu z Zachodem

Dr Miłosz Babecki zauważa, że pod wieloma względami Telegram przypomina mu najpopularniejsze na świecie komunikatory. Zwraca jednak uwagę na różnice. - Po uruchomieniu aplikacji widać początkowo pustą ścianę. Najbardziej zaskoczeni mogą być użytkownicy Instagrama, gdzie od razu po zalogowaniu algorytm, który jeszcze ich nie zna, już podsyła najczęściej trendujące i wyszukiwane przez innych materiały. Podobnie zresztą działa TikTok. Na Telegramie za to możemy założyć własny kanał, do śledzenia którego będziemy zachęcać innych, albo dołączyć do grona obserwujących czyjś kanał. Po wybraniu jednej z tych opcji kolejne ruchy w aplikacji przypominają te znane z innych mediów społecznościowych. Bo w Telegramie możemy tworzyć relacje na żywo oraz publikować posty w formie tekstów, zdjęć, grafik czy filmików. W tej aplikacji jest też znacznie bardziej rozbudowany system oceny treści niż w przypadku Instagrama. Dlaczego? Bo jeśli jakiś wpis nam się podoba, klikamy serduszko jak na Instagramie albo ikonkę kciuka, co przypomina reakcję "Lubię to" na Facebooku. Z kolei gdy użytkownicy uważają, że mają coś szczególnie ważnego do przekazania, wybierają symbol ognia. W udostępnianych w Telegramie materiałach mogą się też pojawiać hiperaktywne linki, które przenoszą nas do innych stron - opisuje medioznawca.

Jak dodaje nasz rozmówca, w teorii nazywanej w medioznawstwie koncepcją punktów styku uznaje się, że medium jest punktem, w którym zetknąć się mogą ze sobą różni nadawcy i odbiorcy. - W przypadku Telegramu stykają się ze sobą ludzie, którzy są jednocześnie nadawcami i odbiorcami. Ten komunikator nie tylko umożliwia kontakt osobom pochodzącym z tego samego miejsca: miasta, kraju, regionu, ale też z różnych kontynentów i systemów kulturowych. W ostatnich latach widzimy, że na Telegramie styka się ze sobą Wschód z Zachodem - dodaje dr Babecki.

Przypomina, że Telegram jest bardzo popularny w Rosji i Ukrainie. - W wyniku politycznej decyzji Władimira Putina o napaści na niepodległy kraj Telegram znalazł się w wojennym potrzasku tak jak Ukraińcy. I kiedy stało się jasne, że inwazja będzie trwała dłużej, wspólnota międzynarodowa dość szybko zareagowała, odcinając Rosjan od niektórych serwisów społecznościowych: Twittera, Instagrama, Facebooka. Na to z kolei odpowiedział Kreml. Rosyjska prokuratura generalna uznała Metę za organizację ekstremistyczną i w efekcie odcięła Rosjan od należących do niej mediów społecznościowych, ale poza komunikatorem WhatsApp. Rosja zapowiedziała wówczas, że stworzy własny internet, tzw. RuNet. Ten splot wydarzeń spowodował, że na placu boju pozostał Telegram - mówi dr Babecki.

Medioznawca przekonuje, że rosyjski komunikator jest o tyle ważnym źródłem wiedzy o agresji w Ukrainie, że trafiają tam osobiste historie ludzi dotkniętych wojną. - Oni pokazują i opowiadają, czego jako cywile sami doświadczyli w wyniku ataków wojsk Putina. Ktoś nakręcił smartfonem, jak bomba spadła obok jego domu. Ktoś inny pokazał swój zniszczony blok mieszkalny, a jakaś kobieta sfilmowała rany powstałe na ciele od odłamków. Wszystko to trafia na Telegram, który dla większości Ukraińców i Rosjan jest komunikatorem pierwszego wyboru. W ten sposób tego typu materiały trafiają do mediasfery - stwierdza dr Babecki.

Telegram backstagem dla fanów influencerów

- Telegram stał się również ważnym narzędziem w komunikacji instytucjonalnej przypominającej tradycyjne media. To tam od początku napaści Rosji na niepodległą Ukrainę ze swoimi obywatelami kontaktuje się Wołodymyr Zełeński. To tam najpierw trafiają jego poruszające przemówienia. Prezydent Zełeński każdego ranka ukazuje się na tle budynków, które rozpoznają wszyscy Ukraińcy. W ten sposób wzmacnia przekaz, że jest cały czas w swoim kraju z ludźmi, którzy biją się za ojczyznę. Swoje wystąpienie rozpoczyna od wymienienia tych, którzy w obronie Ukrainy oddali życie. Wyczytując ich nazwiska, jednocześnie odznacza ich pośmiertnie. To wszystko za jednym kliknięciem widzą użytkownicy Telegramu - dodaje medioznawca. - Dzięki Telegramowi możemy również zobaczyć, jak na wydarzenia w Ukrainie reagują rosyjscy influencerzy. Ci, którzy ze złości, że blokuje im się dostęp do Instagrama, rozbijają młotkiem tablet, płaczą przed kamerą, ale jednocześnie proszą fanów, by ich nie porzucali, tylko poszli za nimi na Telegram.

A ten, podobnie jak Slack czy Discord, to zdaniem Michała Sadowskiego nic innego jak powrót do starych pomysłów, które kiedyś były popularne, a dziś wracają do łask. - Slack czy Discord przypominają IRC, który pod koniec lat 90. święcił triumfy. Telegram też jest nieco do niego podobny, bo ma publiczne i prywatne kanały. I coraz częściej widać, że wśród influencerów popularnym zapleczem ich kont na Instagramie i YouTubie stają się kanały na Telegramie, które są niejako backstagem, gdzie mogą się gromadzić społeczności związane z wybrana osobą czy tematem - uważa Michał Sadowski.

Sam chętnie korzysta z Telegramu. W ostatnim czasie widzi, że dominująca narracja wcale nie świadczy o tym, że komunikator może być politycznie sterowany. - Gros komunikacji wspierającej Ukrainę odbywa się tam publicznie i jeśli Telegram, jak czasem się mówi, jest w rękach Kremla, to na razie nie widać, by ktoś próbował ingerować w zamieszczane tam treści. Dla przeciętnego użytkownika ten komunikator może się wręcz jawić jako proukraiński.