Telewizja2018-03-05
27

Dziennikarze o „Alarmie!” TVP1: kopia „Uwagi!”, materiały jednostronne, brak wyjaśnienia co z nich wynika (opinie)

Jacek Łęski, fot. TVP1Jacek Łęski, fot. TVP1

TVP1 od tygodnia emituje po „Wiadomościach” nowy program reportersko-interwencyjny „Alarm!”, nad którym pracuje redakcja pod kierownictwem Przemysława Wenerskiego. Poproszeni przez Wirtualnemedia.pl o ocenę magazynu dziennikarze zauważają profesjonalną oprawę i wykorzystywane w materiałach ujęcia z ukrytej kamery, jednak zwracają uwagę na jednostronność. - „Alarm!” to kopia „Uwagi!” - mówi wprost Tomasz Sekielski.

Nowy program interwencyjny jest emitowany w TVP1 od poniedziałku do piątku po głównym wydaniu „Wiadomości”, serwisie sportowym i prognozie pogody. Każdy odcinek trwa ok. 15 minut i składa się z jednego lub dwóch materiałów reporterskich. Premierowy odcinek Jedynka wyemitowała 26 lutego. Telewizja Polska zapowiada, że reporterzy „Alarmu!” mają przybliżać widzom m.in. dziennikarskie interwencje, śledztwa, opowieści o realnych problemach Polski i Polaków. Prowadzącymi są Jacek Łęski i Agnieszka Świdzińska.

- „Alarm!” to kopia „Uwagi!” TVN. Skopiowano wszystko, w tym wygląd studia i konstrukcję programu. Niestety kopia nie przystaje do oryginału - ocenia dla portalu Wirtualnemedia.pl Tomasz Sekielski, twórca m.in. programów „Teraz My!” czy „Po prostu”.

Dziennikarz nie wie, czy jest to magazyn śledczy, interwencyjny, czy po prostu propagandowy.

- Dla mnie ten podział nie jest jasny. Propaganda jest silnie obecna, że wspomnę powiązanie dziennikarzy Edwarda Miszczaka, Moniki Olejnik i Jarosława Gugały z aferą reprywatyzacyjna w Warszawie. Chciałbym się mylić, ale pierwsze wydania świadczą o tym, że to będzie raczej cep na przeciwników politycznych. Ciekawi mnie czy redakcja zajmie się na przykład sprawą 15 milionów złotych, które przy użyciu kart kredytowych wydali urzędnicy MON? - pyta Sekielski.

Według niego program jest nierówny. - Materiały są montażowo słabe, brakuje ciekawych zdjęć, pojawiają się wpadki warsztatowe. Mam wrażenie, że wielu autorów musi się jeszcze nauczyć telewizji - stwierdza Sekielski. - Obejrzałem wszystkie programy w minionym tygodniu, ale żaden z nich nie wnosi niczego ciekawego do mojej wiedzy o świecie. Nie mam też przyjemnych doświadczeń wizualnych - podsumowuje.

- To jest program propagandowy, a nie interwencyjny - stwierdza w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Wojciech Czuchnowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej". - Od dłuższego czasu jesteśmy przyzwyczajeni, że publiczna telewizja przekracza w swoich programach kolejne granice przyzwoitości. To nie jest dziennikarstwo. Na przykład materiał o powiązaniu Miszczaka, Olejnik i Gugały z aferą reprywatyzacyjną wskazuje, że to jest program, który ma za zadanie tylko szczucie - stwierdza Czuchnowski. - Można ten program różnie nazywać, ale ma on jednoznaczny wymiar. Wszystko sprowadza się do walenia w przeciwników rządu. To nie ma nic wspólnego z żadną interwencją, a poruszane tematy natychmiast trafiają na czerwone paski w TVP Info. Od samego początku nie wierzyłem w to, że "Alarm!" stanie się dobrym i niezależnym programem interwencyjnym. TVP nie jest telewizją nakierowaną na rzetelną informację i patrzenie władzy na ręce - podkreśla dziennikarz "GW".

Prof. Jacek Dąbała, medioznawca z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zwraca uwagę na świetny i nośny tytuł.

- Alarm z wykrzyknikiem, to przyciąga uwagę. Niestety, sam program jest przeciętny, w typie magazynów publicystycznych obecnych w innych kanałach - twierdzi Dąbała i dodaje: - Mam niedosyt. Oczekiwałem, że pewne problemy zostaną rozwiązane do końca, że to będzie program, w którym w sposób nieustępliwy i zdeterminowany ukarani zostaną ci wszyscy, którzy odpowiadają za nieszczęścia, ból, smutek i wszelkie nieprawidłowości. Oczekiwałem konkretnych działań i się zawiodłem.

Medioznawca wskazuje na nierówności warsztatowe poszczególnych materiałów i wymienia m.in. senną dramaturgię oraz pozostawione niedopowiedzenia. - Widzowie dziś oczekują czegoś więcej, konkretnych efektów. To nie może być tylko zbiór kilku materiałów z ośrodków regionalnych - mówi Dąbała.

Ekspert ostrożnie podchodzi do kwestii "propagandy" uprawianej w "Alarmie!". - W naturalny sposób każda interwencja pokazana obecnie w telewizji publicznej, może wywołać wrażenie, że chodzi o walkę z przeciwnikami politycznymi. Jeśli taki program w TVP się pokazał, to wiadomo, że znajdą się w nim uszczypliwości, czy pewne oskarżenia wobec opozycji lub konkurencji - tłumaczy i jako przykład podaje materiał o aferze reprywatyzacyjnej, gdzie współwinnych wskazano celebrytów. - Należy jednak nieco stonować emocje. Według mnie na razie mamy do czynienia z rozpoznawaniem odbiorcy, badaniem jego reakcji oraz oczekiwaniem na wyniki oglądalności. To właśnie od tych wyników będzie zależało, w którą stronę zdecyduje się pójść redakcja. Należy jednak podkreślić, że niebezpieczeństwo podgrzania propagandowego materiałów w tym wypadku istnieje. Jest całkiem realne - przestrzega prof. Jacek Dąbała.

Także dziennikarz polityczny „Faktu” Dariusz Grzędziński dostrzega w „Alarmie!” wyraźne inspiracje podobnymi formatami z konkurencyjnych stacji. Zwraca on także uwagę na dobór tematów do odcinka, które są zupełnie z sobą niepowiązane.

- Trudno zresztą zarzucić mu bardzo poważne braki realizacyjne, zestawiając z w/w. W tego typu programach, głównym zadaniem producentów jest nie odwracanie uwagi widza od pokazywanego przez dziennikarzy materiału i to się udało. Gorzej ze wspomnianymi materiałami - wskazuje Dariusz Grzędziński. - W pierwszym, dotyczącym wyprawy na K2 widz dostaje chaos - zestawienie znanych już z prawicowej prasy zarzutów wobec francuskiej alpinistki z bohaterstwem i jednocześnie niesubordynacją Denisa Urubki. W drugiej historii, przedstawionej o wiele za krótko, brakuje głębszego pokazania problemu i stanowiska władz szpitala w Opatowie. Dwie odrębne historie w 11-minutowym programie to o jedną za dużo - wylicza.

W ocenie Wojciecha Wybranowskiego z tygodnika „Do Rzeczy”, w realizację programu zaangażowali się bardzo dobrzy i doświadczeni dziennikarze: Przemysław Wenerski i Jacek Łęski. - Mam nadzieję, że ze swojego bogatego doświadczenia będą czerpać, by program był lepszy - komentuje.

- Uderzyła mnie bardzo agresywna narracja, jej ton, która od początku narzuca widzowi, czego w programie ma się spodziewać. Po 30 sekundach odcinka wiedziałem, kto będzie tym złym. Bardzo chciałbym, żeby docelowo był to program interwencyjny, śledczy jakich w polskich telewizjach brakuje - zostaną przedstawione fakty, okoliczności, tło, wskazane możliwe rozwiązania, przyczyny, a wnioski widz wyciągnie sam - argumentuje Wojciech Wybranowski.

- Na dziś „Alarm!” za bardzo przypomina mi „Uwagę!” TVN, która podaje widzowi konkretne gotowe - nazwijmy to umownie - prawdy i nie zmusza tegoż widza do samodzielnego myślenia. Samo studio tez wzorem przypomina z TVN-u. Za dużo podobieństw za mało kreatywności. Myślę jednak, że Przemek Wenerski i Jacek Łęski potrafią zrobić dobry program śledczy - dodaje.

Jako „poprawny i interesujący” ocenia „Alarm!” Jan Kunert, dziennikarz związany z redakcją magazynu „Państwo w państwie” w Polsacie i Polsat News oraz z portalami Bezkompromisowo.pl i Politykawarszawska.pl. - Nie ma fajerwerków, ale też nie jest to katastrofa. Nieźle wygląda studio. Wbrew wielu opiniom, mi czerwone paski nie przeszkadzały w odbiorze. Jacek Łęski to doświadczony dziennikarzy, więc do prowadzenia programu nie mam uwag. Materiały są krótkie, kilkuminutowe, ale w sposób jasny przedstawiają, o co chodzi - tłumaczy Jan Kunert.

- Zastanawia mnie dobór tematów. Za dużo polityki, za mało ludzkich historii i interwencji w ich imieniu. Tak jak to jest w „Państwie w Państwie”. W dwóch odcinkach były dwa materiały uderzające w Platformę Obywatelską. Trzeba pamiętać, że za kilka miesięcy wybory samorządowe. Mam nadzieję, że do tego czasu reporterzy programu z równą zaciętością będą również tropić nieprawidłowości w samorządach rządzonych przez Prawo i Sprawiedliwość - dodaje Kunert.

- Dwa materiały - jeden polityczno-interwencyjny, a drugi „michałkowy” - co najmniej dziwią. Twórcy programu zapewne chcieli upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, dając dla każdego coś miłego, ale przez to nie do końca wiadomo, jaki ma być ten program - magazyn reporterów, program interwencyjny czy coś reportersko-publicystycznego - opisuje Łukasz Rogojsz, dziennikarz „Newsweeka” i Onetu. - Ale, jak mawiają, po owocach ich poznamy. Być może szerokie grono widzów uzna, że taki mariaż treści poważnych z lekkimi, łatwymi i przyjemnymi to dobre połączenie. Tyle, że wypadałoby wtedy nie nazywać programu interwencyjnym - zwraca uwagę Rogojsz.

Widzowie i komentujący w social mediach zwracają uwagę na czerwoną oprawę magazynu, zwłaszcza na czerwone pasy, które przepływają za plecami prowadzącego i mogą odwracać uwagę od prowadzącego. Łukasz Rogojsz nie dostrzega jednak takiego zagrożenia.

- Czerwone tło z napisem nie stanowi, przynajmniej dla mnie, żadnego problemu. Migające za plecami prowadzącego czerwone pasy można „ścierpieć”, aczkolwiek jest to coś, czego w podobnych produkcjach się nie widuje. Zapewne miało wyjść bardziej sensacyjnie, a mamy przerost formy nad treścią - podkreśla dziennikarz „Newsweeka”.

Dariusz Grzędziński nie ma poważnych zastrzeżeń warsztatowych do prowadzącego Jacka Łęskiego. - Jego krytyczny wobec władz PO-PSL komentarz poprzedzający materiał o opatowskim szpitalu nie jest w dzisiejszej TVP rzeczą zaskakującą - zaznacza.

Autor:łb

KOMENTARZE(27)DODAJOPINIĘ

W TYM TEMACIE

NAJPOPULARNIEJSZE

<WRÓĆ NAPRACA
PracaStartTylko u nas