Radio2015-09-28
40

Ewa Wanat: wpis na Facebooku był tylko pretekstem, żeby się mnie pozbyć. Idę do sądu

Dwa tygodnie temu Ewa Wanat została dyscyplinarnie zwolniona z funkcji redaktor naczelnej Polskiego Radia RDC za wpis na Facebooku, który według zarządu rozgłośni godził w dobre imię spółki. Strony próbowały dojść do porozumienia, ale sprawa trafi do sądu pracy. - Powód zwolnienia jest kuriozalny. Co najmniej dwa razy doszło do złamania prawa - pierwszy raz, kiedy zarząd zwolnił Elizę Michalik, drugi, kiedy zwolnił mnie - wyjaśnia w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl Ewa Wanat.

Przebywała pani na zwolnieniu lekarskim, a dyscyplinarkę przesłano pocztą. Jaki oficjalny powód rozwiązania umowy o pracę został podany?

„Ciężkie naruszenie podstawowych obowiązków pracowniczych, polegające na publicznym wypowiadaniu się w sposób godzący w dobre imię spółki w tym m.in. poprzez wpis na portalu społecznościowym Facebook z 26 sierpnia br. o treści (…)”. Chodzi o komentarz na temat polskich sześciolatków, które według wielu rodziców, w tym państwa Elbanowskich, którzy rozpętali absurdalną akcję „ratuj maluchy”, nie są dość zdolne by iść do szkoły, tak jak ich rówieśnicy w większości krajów Unii Europejskiej. Interpretacja zarządu jest taka, że moja wypowiedź godzi w dobre imię spółki.

Wpis o dzieciach Elbanowskich miał „naruszać zasady zawartej umowy o pracę oraz obowiązujące w spółce regulacje wewnętrzne i normy etyczne”, które panią obowiązywały jako pracownika. Czy w umowie był zapis o zakazie wyrażania prywatnych opinii?

Nie było takiego zapisu. Jest za to późniejsza uchwała jednoosobowego zarządu, podjęta większością głosów, czyli jednym, należącym do Jolanty Kaczmarek, przy zero wstrzymujących się i zero przeciwnych, w sprawie wypowiedzi pracowników na portalach społecznościowych. Według tej uchwały dziennikarz wypowiadający się np. na Facebooku nie przestaje reprezentować RDC. Może się wypowiadać w kwestiach merytorycznych, nie dotyczących działalności radia, ale jednocześnie „musi poinformować wcześniej zarząd albo osobę upoważnioną”. W praktyce stosowanie tego zapisu wyglądałoby tak, że przed każdym wpisem na FB lub Twitterze należałoby wystosować podanie do zarządu z planowaną treścią wpisu i poczekać na jego akceptację.

Umowa o pracę regulowała stosunek pracy i moje obowiązki jako redaktor naczelnej i dyrektor programowej, a nie to co robię w czasie prywatnym. Poza tym umowa o pracę i uchwały zarządu regionalnego radia nie stoją ponad konstytucją, która zapewnia każdemu wolność słowa i swobodę wyrażania własnego zdania.

Dlaczego kieruje pani sprawę do sądu pracy, skoro w spółce funkcjonowały wewnętrzne regulacje dotyczące wypowiedzi w mediach społecznościowych?

Powód zwolnienia podany w wypowiedzeniu jako ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych jest kuriozalny, prawdziwa przyczyna jest gdzie indziej - moja niezgoda i protest wobec bezprawnego zwolnienia Elizy Michalik. Co najmniej dwa razy doszło do złamania prawa - pierwszy raz, kiedy zarząd zwolnił Elizę Michalik, drugi, kiedy zwolnił mnie. Ustawa o prawie prasowym mówi jednoznacznie, że zatrudniać i zwalniać dziennikarzy może tylko redaktor naczelny. Jest to standard europejski, który ma tworzyć ścisły mur między właścicielem, wydawcą, zarządem spółki a redakcją. Ma chronić niezależność dziennikarską, aby dziennikarze czuli komfort pracy, mieli pewność, że nie będą poddawani naciskom politycznym i ekonomicznym, którym zarządy czy wydawcy podlegają. Sterowanie redakcją przez zarząd spółki z pominięciem redaktora naczelnego jest powrotem do starych feudalnych wzorów z czasów Radiokomitetu.

Jeśli do złamania tych reguł dochodzi w mediach komercyjnych to można nad tym ubolewać, krytykować i traktować jako naganne. Ale w mediach publicznych, które powinny być wzorcem z Sevres, takie działanie jest skandaliczne. To gwałt na niezależności dziennikarskiej. Funkcjonariusz publiczny, jakim jest prezes zarządu publicznego radia, nie może łamać prawa. A Jolanta Kaczmarek otwarcie się do tego przyznaje. Dlaczego Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie reaguje? Czyżby nie znała prawa prasowego? To nie jest jakiś wewnętrzny regulamin spółek, to jest ustawa.

Wielu dziennikarzy w komentarzach po zwolnieniu Elizy oraz Helsińska Fundacja Praw Człowieka zwrócili na to uwagę, ale nikogo z osób odpowiedzialnych za przestrzeganie prawa w mediach publicznych to nie zainteresowało. KRRiT, która jako konstytucyjny organ ma stać na straży wolności i niezależności mediów publicznych, nie widzi problemu. Może dlatego, że takich przypadków w tych mediach jest więcej, tylko nikt o tym nie mówi głośno. Ja powiedziałam i to był początek końca.

Zdaniem prezes Kaczmarek, idąc na zwolnienie lekarskie zostawiła pani całe radio, swój zespół, a ona straciła partnera. Zaczęła pani „chorować na RDC”.

Udzielając wywiadu dla „Dziennika Gazety Prawnej” pani prezes doskonale wiedziała, bo jej powiedziałam, na co jestem chora i na co się leczę. Sugerowanie, że moje zwolnienie jest taktyczne, jest niskie. Nie chcę tego nawet szerzej komentować.

A może pani „robi z siebie ofiarę”, po tym jak „narozrabiała”, pisząc o dzieciach Elbanowskich?

Ale w jaki sposób robię z siebie ofiarę? Po pierwsze złamano prawo prasowe, po drugie prawo pracy. Ofiarą są zasady. Nie ja.

Czy w najważniejszych dla rozgłośni sprawach istniał dialog między zarządem a redaktorem naczelnym?

Do marca miałyśmy dobry kontakt. Wszystkie ważne strategiczne decyzje były konsultowane i wypracowywane wspólnie z zarządem. Z chwilą zwolnienia Elizy w zespole pękło. To było właściwie jak gwałt. Gwałt na zaufaniu, na poczuciu bezpieczeństwa dziennikarzy. Wielu z nich poczuło się oszukanych.

Ale kiedy pytałem o pogłoski w sprawie gęstej atmosfery w radiu, to nie chciała pani odpowiadać.

Bo nie chciałam już podgrzewać i tak napiętej atmosfery. Obawiałam się, że zmarnuje się ciężka dwuletnia praca naszego zespołu. Staraliśmy się robić radio inne niż wszystkie, otwierające nowe sposoby myślenia, próbujące spojrzeć na ważne sprawy z różnych, często zaskakujących, nieszablonowych perspektyw. Pomysł na to radio, ramówka była efektem mojej kilkumiesięcznej pracy. To był spójny program, w którym każdy element jest tak samo istotny, każdy z wybranych przeze mnie autorów programu jest częścią układanki, tworzącej całość. Program, w którym mieścili się zarówno Michalik jak i Piotr Gursztyn.

Eliza została zwolniona, pan do mnie zadzwonił z pytaniem, co o tym sądzę. Powiedziałam prawdę, że się z tym nie zgadzam i nie zgadzam się z oceną jej pracy jaką miała prezes. Co to za powód zakończenia współpracy: „nieakceptowalny styl prowadzenia audycji”? To redaktor naczelny i słuchacze oceniają czy dziennikarz dobrze pracuje, czy źle. Audycja „Bez pudru” była lubiana, świadczy o tym m.in ilość głosów sprzeciwu po jej usunięciu z ramówki.

Potem był wywiad dla „Dużego Formatu”.

Uznałam, że skoro RDC to publiczne medium, opłacane z publicznych pieniędzy, wszelkie zakulisowe działania polityczne, naciski ze strony rady nadzorczej i programowej powinny być publicznie znane.

Po marcu nagle przestałyście rozmawiać ze sobą?

To znowu przenoszenie problemu na konflikt personalny, żeby odwrócić uwagę od jego istoty. A istotą jest niezgodna z prawem decyzja zarządu. Nie było żadnego konfliktu do tamtego momentu. Nie był to, jak przedstawia to pani Kaczmarek, konflikt między rozwydrzoną redaktorką a zarządem, lecz trwający wiele miesięcy niepokój całej grupy dziennikarzy, nie z powodu spraw personalnych, ale z powodu zagrożonych imponderabiliów naszego zawodu - niezależność, nieuleganie naciskom, wolność wyrażania poglądów. Zarząd niestety nie podjął żadnych kroków do zażegnania tego kryzysu.

Czy w pani opinii wpis na Facebooku był prawdziwym powodem zwolnienia czy tylko pretekstem?

Oczywiście, że to był pretekst do tego, żeby się mnie pozbyć. Dlaczego? Nie mam pojęcia. To nie jest pytanie do mnie tylko do zarządu. Może dlatego, że nie pozwalałam, żeby naciski z zewnątrz - nieważne, czy z prawej, czy z lewej strony - miały wpływ na program.

Długo nie powtarzałam dziennikarzom, jakie zarzuty kieruje się pod ich adresem, żeby ich chronić, żeby nie mieli wrażenia, że są na cenzurowanym. Mieli dobrze pracować, z przekonaniem i poczuciem misji, czerpać radość z pracy, która jest doceniana przez słuchaczy. Niektórzy chcieli nawet pracować za darmo. Kiedy zarząd zasugerował, że „Homolobby” jak na tę porę emisji (poniedziałki po godz. 23.00 - przyp. red.) jest za drogą audycją, Mike Urbaniak i Maciej Nowak stwierdzili, że będą to robić bez pieniędzy. Czuli się związani z ideą tego radia. Właśnie m.in. za wprowadzenie pierwszego takiego programu w polskich mediach publicznych jestem nominowana do Europejskiej Nagrody Tolerancji.

Jakie jeszcze zarzuty stawiano dziennikarzom?

Wiceprzewodniczący rady nadzorczej Piotr Dmochowski-Lipski, który za czasów prezesury Bronisława Wildsteina w TVP był dyrektorem finansowym, zarzucał mi na jednym z posiedzeń, że Rafał Betlejewski godzi w polską rację stanu, bo jest „antyamerykański”. Zarzuty płynęły również od rady programowej, w której jeszcze przed wyborem do RN był pan Wojciech Borowik, przy okazji przewodniczący Stowarzyszenia Wolnego Słowa. Wobec Tomka Stawiszyńskiego były takie, że zaprasza nieodpowiednich gości. Wskazywano tu na filozofa i teologa, byłego zakonnika Tadeusza Bartosia, z którym dyskutuje o teologii, kościele katolickim i papieżu, a to ponoć nie jest odpowiedni gość do prowadzenia takich rozmów. Pytano o to, czy „Homolobby” wpisuje się w ogóle w misję mediów publicznych. Odpowiadałam twierdząco, ponieważ rolą mediów publicznych jest również edukacja społeczeństwa na temat środowisk wykluczonych czy dyskryminowanych. Pani minister Fuszara na wspólnym posiedzeniu KRRiT i szefów regionalnych rozgłośni wskazywała ten program jako modelowo realizujący misję.

Przeciwko dyscyplinarce protestują słuchacze i sympatycy RDC. Twórca akcji chce złożyć w siedzibie RDC petycję o przywrócenie pani do pracy. Podpisało ją już 3 tys. osób. Jak pani ocenia ten oddolny ruch?

Jestem bardzo głęboko poruszona tym, że słuchacze się tak mobilizują. Nie spodziewałabym się, że moje zwolnienie będzie miało tak wielki oddźwięk. Nie jest przyjemne zostać zwolnionym dyscyplinarnie, ale taka akcja działa w sposób mocno wspierający, jak kojący balsam na siniaki.

„RDC, radio z charakterem” - tak się reklamowaliście. Charakter mieli nadawać m.in. ludzie tworzący rozgłośnię. Oni rezygnują teraz z pracy albo myślą o odejściu. Czy teraz charakter rozgłośni się zmieni?

Jak pan słusznie zauważył, charakter tego radia określał cały zespół. To jest radio autorskie, radio wielu osobowości z charakterem, liczą się ludzie, a nie tytuły audycji. Kiedy prezes zwalniała Elizę Michalik powiedziała mi, że „Bez pudru” to jest „taki program publicystyczny, który ma się między innymi odnosić do feminizmu, więc może go ktoś inny poprowadzić”. Pomysł na formułę tego programu był pomysłem Elizy i autorskiej audycji Elizy Michalik nie może prowadzić nikt poza Elizą. Programu Elizy Michalik bez Elizy Michalik nie będzie. Podobnie jest teraz. Część zespołu odeszła i na pewno w jakimś stopniu charakter radia się zmieni. Ale każdy zarząd i właściciel ma prawo zmieniać sobie linię programową jak chce. Przestaje mu się podobać proponowana przez obecnego redaktora naczelnego, to zmienia redaktora naczelnego. Dobrze jednak by robił to w cywilizowany sposób i zgodnie z prawem.

Czy nowy charakter rozgłośni może mieć związek ze zmianami politycznymi - jak sugeruje Towarzystwo Dziennikarskie?

Myślę, że nie bez powodu otrzymałam zwolnienie dyscyplinarne podczas trwającej kampanii wyborczej.

Autor:Łukasz Brzezicki

KOMENTARZE(40)DODAJOPINIĘ

W TYM TEMACIE

NAJPOPULARNIEJSZE

<WRÓĆ NAPRACA
PracaStartTylko u nas