Prasa2016-10-20
14

Marcin Karabasz: redakcja „Głosu Wielkopolskiego” kłamie, że nie byłem źle traktowany, wcześniej się na to skarżyłem

fot. facebook.com/grupastonewallfot. facebook.com/grupastonewall

Były współpracownik „Głosu Wielkopolskiego” (Polska Press Grupa) Marcin Karabasz ocenia, że oświadczenie pracowników gazety zaprzeczające jego zarzutom o złe traktowanie jest kłamliwe. - Podpisało się pod tym oświadczeniem także wielu prowodyrów wszystkich opisanych przeze mnie sytuacji - zaznacza. Zapewnia, że wcześniej bezskutecznie zwracał na to uwagę przełożonym.

W zeszły piątek opublikowano list, w którym Marcin Karabasz zarzucił pracownikom „Głosu Wielkopolskiego”, że źle go traktowali, przede wszystkim wyśmiewali w kontekście rzekomego homoseksualizmu. Po tym jak podczas relacjonowania Marszu Równości zrobił sobie zdjęcie ze zdeklarowanym gejem Maciejem Nowakiem, fotografię z prześmiewczym dopiskiem zawieszono na tablicy w redakcji. Karabasz zapowiedział, że podejmie w tej sprawie działania prawne. W „Głosie” był zatrudniony na umowie o dzieło od stycznia br., odszedł z redakcji w minionym tygodniu.

Polska Press Grupa zadeklarowała, że wyjaśni wszystkie okoliczności sytuacji przedstawionych przez Marcina Karabasza. - W naszej firmie nie ma przyzwolenia na zachowania noszące znamiona mobbingu. W każdym zgłoszonym przypadku reagujemy zgodnie z naszą polityką antymobbingową - podkreśliła rzeczniczka spółki.

Karabaszowi rację przyznał Krzysztof M. Kaźmierczak, dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego” kierujący Komisją Zakładową Związku Zawodowego Dziennikarzy przy Polska Press Grupie. W piśmie do szefów wydawnictwa stwierdził, że ta sprawa to tylko wierzchołek góry lodowej. - Zachowania ze strony osób ze szczebla kierowniczego wobec kol. Karabasza miały charakter długotrwały i ciągły. Sam byłem świadkiem przedmiotowego podejścia do tego dziennikarza (w tym na kolegium redakcyjnym z udziałem kierownictwa redakcji) i wypowiedzi na jego temat. Zwracałem uwagę na niestosowne wypowiedzi, ale było to lekceważone - napisał.

Za to 35 pracowników redakcji „Głosu” we wtorek we wspólnym oświadczeniu zaprzeczyło większości zarzutów Marcina Karabasza. Zaznaczyli, że prawdą jest jedynie umieszczenie jego zdjęcia z Maciejem Nowakiem na tablicy, ale zaznaczyli, że w podobny sposób żartowano z innych osób.

- Nie byliśmy świadkami nękania Marcina Karabasza, nie był także odizolowywany od pozostałych współpracowników przez członków naszego zespołu, z częścią zespołu utrzymywał towarzyskie kontakty. Marcin Karabasz pożegnał się z naszą redakcją w nieprzyjemny sposób, ale niemający nic wspólnego z opisywanymi przez niego wydarzeniami. Przyczyną jego odejścia były sprawy stricte zawodowe - stwierdzili w oświadczeniu.

Co na to były współpracownik „Głosu”? W oświadczeniu przesłanym portalowi Wirtualnemedia.pl twierdzi, że wersja przedstawiona przez zespół gazety jest kłamliwa i mało wiarygodna.

- Przede wszystkim smutne - po prostu smutne - jest to, że podpisało się pod tym dokumentem wielu ludzi bardzo młodych, nawet młodszych ode mnie, którzy są dopiero na początku swojej drogi w zawodzie. W imię ewentualnej przyszłej kariery wyzbywają się zasad zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Podpisało się pod tym oświadczeniem także wielu prowodyrów wszystkich opisanych przeze mnie sytuacji - po tych ludziach nie spodziewam się jednak niczego dobrego, więc nie jestem zaskoczony ich postawą - ocenia Marcin Karabasz. - Mniej więcej połowa tych podpisów to podpisy fotoreporterów czy dziennikarzy portalu NaszeMiasto, którzy siłą rzeczy nie mogli być świadkami większości tych zachowań, gdyż siedzą w oddzielnym pomieszczeniu. Bulwersujący jest fakt, że podpisali się pod tym dziennikarze, którzy często podejmują temat mobbingu. Pokazuje to, jak nieuczciwie podchodzą do swojej pracy i jak przedmiotowo ją traktują - dodaje.

Według niego przypięcie na tablicy wyśmiewającego go zdjęcia to tylko jedna z szykan, które dotknęły go w redakcji. - Sam fakt istnienia „tablicy”, której celem jest wyśmiewanie innych pracowników, jest poniżej krytyki. Z łatwością można jednak porównać wywieszenie obrazka gotującego kota, który nawiązuje do nazwiska jednej z redaktorek, do umieszczenia mojego zdjęcia, wraz z wulgarnym i prymitywnym komentarzem - opisuje Karabasz. - Zachowania homofobiczne zdarzały się już wcześniej. Marsz Równości nazywano „marszem pedałów”, radzono mi, żebym przyznał się do swojej rzekomej homoseksualnej orientacji - wylicza. - Większość tych zachowań traktowałem jako przejaw znanej z wojska „fali”, stosowanej wobec młodych pracowników - dodaje.

Karabasz zapewnia, że zwracał na to uwagę swoim przełożonym. - Nie jest prawdą, że nie skarżyłem się na to zachowanie. Gdy wyraziłem oburzenie wywieszeniem zdjęcia, wydrukowano je po raz kolejny i dodano „dymek” (w pierwotnej wersji zdjęcie było bez tekstu, ze względu na moje zbulwersowanie postanowiono żart ten udoskonalić) - stwierdza. - Żaliłem się także wielokrotnie swojemu bezpośredniemu przełożonemu na takie traktowanie mnie. Prosiłem, żeby mnie nie prowokować, bo w końcu mogę nie wytrzymać. Słyszałem wtedy w odpowiedzi, że „o to chodzi”. Żaliłem się na pensję - od kwietnia słyszałem, że będę zarabiał ok. 1400 zł - dodaje.

Dziennikarz uważa, że nie był w tak dobrych relacjach z innymi osobami z redakcji „Głosu” jak przedstawiono to w ich oświadczeniu. - Nie jest prawdą, że utrzymywałem z kimkolwiek z redakcji stosunki towarzyskie. Jeśli chodzi o picie piwa - faktycznie, raz była taka sytuacja, że wyszedłem na Stary Rynek z kolegami z pracy. Trudno nazwać to jednak utrzymywaniem stosunków towarzyskich. Zresztą sam nieszczególnie o to zabiegałem - opisuje. - Byli to jednak ci pracownicy, którzy nie dopuszczali się do nikczemnego zachowania względem mnie - podkreśla.

Dlaczego zdecydował się ujawnić tę sprawę? - Uznałem, że stało się za dużo, że nie wolno milczeć. Jest to główny naoczny dowód moich słów. Gdy wcześniej poinformowałem wicenaczelnego redakcji o niektórych problemach (wcześniej żaliłem się tylko szefowi mojego działu), otrzymałem odpowiedź, że każdy przez to przechodził i może mi odpisać „dziecko, idź spać”. Miałem także „zrozumieć swoje błędy i przeprosić” - uzasadnia.

W rozmowie z Wirtualnemedia.pl Marcin Karabasz stwierdza, że oczekuje od redakcji „Głosu” przyznania, że opisane przez niego sytuacje zdarzyły się, i przeproszenia za nie. Jest to jedna z czynności, dzięki której rozważyłby zrezygnowanie z drogi sądowej.

Po ujawnieniu sprawy Karabasza zaprosił na spotkanie Marek Rodwald, prezes poznańskiego oddziału Polska Press Grupy.

Autor:tw

KOMENTARZE(14)DODAJOPINIĘ

W TYM TEMACIE

NAJPOPULARNIEJSZE

<WRÓĆ NAPRACA
PracaStartTylko u nas