Internet2015-03-16
1

Mark Cuban przesadza, nie będzie powtórki z internetowej bańki 2000 roku (opinie)

- Istnieją symptomy przegrzania rynku technologicznego, ale jego skutki nie będą gorsze niż w wypadku pęknięcia dotcomowej bańki z 2000 roku, segment jest bowiem o wiele bardziej dojrzały - oceniają dla serwisu Wirtualnemedia.pl eksperci z funduszy inwestycyjnych, rynku e-commerce i startupowego.

Marek Rusiecki, prezes funduszu Xevin Investments

Na ile zrozumiałem tekst to Mark Cuban przewiduje dwie rzeczy: że nadejdzie kryzys - pęknie bańka (nie pisze tylko kiedy) i że ten kryzys będzie dużo poważniejszy od tego z 2000 roku.

Co do pierwszej tezy to zgadzam się z nią absolutnie - po hossie zawsze jest bessa. Spółki technologiczne nie podlegają innym prawom niż spółki "starej gospodarki". Jako że obecna hossa pompowana jest tanim pieniądzem drukowanym przez banki centralne, jej koniec nastąpi wtedy, kiedy drukowanie się skończy, a pieniądz podrożeje (w USA może stać to już w tym roku).

Druga teza odnośnie bolesności nadchodzącego kryzysu jest bardziej wątpliwa. Fakt, że w finansowanie spółek technologicznych zaangażowanych jest wielu prywatnych, delikatnie mówiąc "inwestorów-amatorów" nie przesądza jeszcze o tym, że tym razem będzie bolało bardziej. Cuban twierdzi, że brak płynności przyniesie dużo bardziej spektakularne plajty. Według mnie dotyczy to głównie spółek, które żyją tylko z kolejnych rund finansowania i odcięcie ich spowoduje natychmiastowy zgon. Te, które mają już sprawdzony model biznesowy, odcięte od nowego finansowania po prostu będą wolniej się rozwijały. Na dobre spółki zawsze znajdzie się chętny kupiec/inwestor - tyle że po nieco niższej cenie.

 


Marcin Szeląg, partner w funduszu Innovation Nest

Już od co najmniej kilkunastu miesięcy mówi się o kolejnej bańce internetowej. Takie przewidywania pojawiają się zawsze w okresie wzmożonej aktywności inwestorów, a przede wszystkim szerokiej publiki. Byłbym ostrożny w ogłaszaniu wszem i wobec kolejnego kataklizmu związanego ze spółkami technologicznymi. Jestem zdecydowanie bliższy stwierdzeniu, że być może czeka nas korekta.

Od bańki internetowej z 2000 roku minęło 15 lat i wiele się zmieniło. We wspomnianym roku światowa penetracja internetu wynosiła 6,7 procent, co wyrażało się w około 413 milionach użytkowników. W 2015 roku z internetu korzysta około 3 miliardy użytkowników, co wyraża się w ponad 40 procentach populacji. Dodatkowo mamy do czynienia z eksplozją internetu mobilnego, co znacząco zwiększa zasięg. Podsumowując - mamy dzisiaj znacznie większy adresowalny rynek. Po stronie inwestycyjnej widzimy duże zainteresowanie inwestorów na wczesnym etapie. Fundusze seed, aniołowie biznesu, platformy crowdfundingowe - zwiększają pulę środków dostępnych dla startupów w bardzo początkowej fazie.

Patrząc na liczby można mieć wrażenie, że wkraczamy w terytorium "bańki", byłbym jednak daleki od stwierdzenia, że zobaczymy spektakularne upadki. Owszem - z kwartału na kwartał więcej środków inwestowanych jest na wczesnym etapie ale to są głównie niewielkie rundy rozproszone na tysiące startupów. Większość tych inwestycji nie zwróci pieniędzy inwestorom i w tym aspekcie zgadzam się z Markiem Cubanem - na tym etapie nie ma płynności i trudno wyjść z inwestycji. Jeśli chodzi o dalsze rundy finansowania to w moje ocenie jest co raz trudniej o finansowanie. Inwestorzy chcą widzieć szybko rosnące przychody lub liczby zaangażowanych użytkowników. Przytaczane przez Marka Cubana firmy, takie jak Uber czy Facebook generują gigantyczne przychody liczone już w miliardach dolarów.

To, na co zwróciłbym jednak uwagę to wzrost wartości na rynkach prywatnych vs wzrost wartości na rynkach publicznych. Kilkanaście lat temu duże wzrosty wartości były generowane po IPO co powodowało, że akcje spółek technologicznych były interesującym (płynnym) aktywem. Dzisiaj dynamika jest zupełnie odwrotna. Spółki technologiczne wchodzące na giełdę są już wyceniane na miliardy dolarów. Trudno ocenić o ile może wzrosnąć w przyszłości wartość spółki, która w momencie IPO ma waluację liczoną w dziesiątkach miliardów dolarów.

 


Andrzej Różycki, wspólnik funduszu Tar Heel Capital

Bardzo trudno odnieść się do wpisu Cubana, bo on sam w mojej ocenie zawiera bardzo dużo merytorycznych błędów. Po pierwsze pęknięcie każdej „bańki” jest spowodowane utratą płynności przez daną klasę aktywów tj. fakt, że nie ma chętnych do ich kupna po „wczorajszych” cenach, co powoduje ogromne spadki wycen firm. Po drugie nieprawdą jest, że prywatne inwestycje nie są płynne. 

Dla technologicznych firm odpowiedniej wielkości istnieją nieformalne rynki, na których profesjonalni inwestorzy kupują i sprzedają swoje udziały. Po trzecie w prywatne firmy w większości przypadków inwestują profesjonalne fundusze o relatywnie długim horyzoncie inwestycyjnym i zabezpieczonych środkach na inwestycje. W związku z tym unikamy sytuacji, w której bieżące wydarzenia na rynku kapitałowym stawiają fundusz pod ścianą i jest on zmuszony w ciągu kilku chwil sprzedać posiadane aktywa co może i wydarza się na rynkach publicznych. Często fundusze inwestujące w aktywa publiczne dokonują negatywnej selekcji aktywów i będąc przyparte do muru sprzedają płynne - zazwyczaj dobre - zostając z niepłynnymi - zazwyczaj złymi - aktywami. Po czwarte istnieje rynek tzw. secondary investments gdzie fundusze inwestycyjne odkupują całe lub część portfela innych firm inwestycyjnych co pozwala nie przekładać ew. trudnej sytuacji jednego inwestora na wycenę firm w jego portfelu. Po piąte na rynku prywatnym mamy do czynienia z podmiotami wyspecjalizowanymi w inwestycjach w firmy technologiczne, o określonym profilu inwestycyjnym i ryzyka. Ci inwestorzy liczą się z wielokrotnymi zyskami jak i z możliwością utraty wszystkich zainwestowanych środków. Fundusze inwestujące swoje środki na giełdzie np. emerytalne są zbudowane na innej filozofii inwestycyjnej i przez to nie są najlepszymi inwestorami w firmy będące na wczesnym etapie rozwoju.

Prawdziwą tragedią firm będących ofiarami pierwszej bańki internetowej był nie spadek ich wycen, a nagłe odcięcie ich od finansowania - brak chętnych na zakup ich nowych akcji - w przypadku gdy ich biznesplany zakładały ogromne inwestycje. Myślę, że dużą nauką płynącą z kryzysu dotcomów są wyższe wymagania co do emitentów, którzy wychodzą z rynku prywatnego na publiczny, przez co profil tych emitentów lepiej odpowiada profilowi inwestycyjnemu inwestorów giełdowych.

Przy tej okazji warto wskazać na kilka liczb, które odróżniają dzisiejszy NASDAQ od tego z 2000 roku. W 2000 roku stosunek zysku wszystkich firm notowanych na NASDAQ do ich wycen wynosił około 100, dziś jest to poniżej 25 - chociaż stopy procentowe spadły z ok. 6 procent do blisko zera - co pokazuje, że pomimo tego, że stopa wolna od ryzyka spadła 6-krotnie, to wyceny do zysków spadły 4-krotnie. W 2000 roku Barron’s stwierdził, że 51 z notowanych firm „przepali” wszystkie posiadane rezerwy finansowe w ciągu roku, 6 grudnia 2014 roku ćwiczenie to zostało powtórzone i tylko 5 notowanych firm nie przeszło tego testu.

Oczywiście dzisiejsze wyceny rynkowe są wymagające i wiele inwestycji okaże się dotkliwymi porażkami. Nie można jednak zapominać, że żyjemy w czasach gdzie w Szwajcarii płaci się za trzymanie pieniędzy w banku, więc naturalnie pieniądze akceptują znacznie większe ryzyko, jeśli wiąże się ono z potencjalnym dużym zyskiem. A zysk może być naprawdę duży, bo dziś zwycięstwo ma wymiar globalny, a gra toczy się o miliardy i nieważne czy chodzi tu o użytkowników, klientów czy dolary.

 


Aureliusz Górski, dyrektor zarządzający Business Link

W chwili gdy w Polsce wszyscy zastanawiają się, który polski startup osiągnie jako pierwszy wycenę 1 mld dolarów to na świecie taki wynik nie robi już wrażenia. Nic też nie wskazuje na to by ten galopujący trend się zatrzymał patrząc na to co dzieję się z roku na rok z wyceną takich projektów jak Uber (ponad 41 mld dol.) czy Snapchat (19 mld dol.). W tym roku na świecie będzie zapewne już ponad 100 firm nienotowanych na giełdzie, których wycena przebije magiczny próg miliarda dolarów, obecnie jest ich 74.

Osiągnięcie takiej wyceny to pewnego rodzaju prestiż, ale powoli również i standard strategii budowania przewagi w świecie gigantów internetowych. Trend gigantycznych wycen wspierają jeszcze inwestorzy, którym nie brakuje pieniędzy i chętnie inwestują we wszystko co jest aktualnie popularne, gdyż nie mogą sobie pozwolić by wyprzedziła ich konkurencja. Czasami motywacją do inwestowania jest również aspekt PR-owy, gdyż kolejnego dnia o tej inwestycji dowiedzą się wszyscy zainteresowani  z danej branży. Dobrze jest posiadać w swoim portfolio marki, o których mówi cały świat.

Połączenie marzeń startupów o takich wycenach i chęci ludzi, którzy mają pieniądze to bardzo silne połączenie. Dopóki inwestorzy nie stracą nadziei na opłacalność przedsięwzięć internetowych ten trend będzie się umacniał, przynajmniej do momentu gdy te firmy zaczną bronić swoich wycen np. na giełdzie. Po doświadczeniach giełdowych Facebooka, Twittera i przede wszystkim tego co działo się w 2000 roku, myślę że duże korporacje i doświadczeni inwestorzy, którzy często stoją za tymi wycenami nie pozwolą popełnić takiego błędu. Jednak biznes jest nieobliczalny i czas pokaże jaką cenę trzeba będzie zapłacić rzeczywiście za te marki i kto ostatecznie ją zapłaci.

Autor:ps

KOMENTARZE(1)DODAJOPINIĘ

W TYM TEMACIE

NAJPOPULARNIEJSZE

<WRÓĆ NAPRACA
PracaStartTylko u nas