Prasa2022-04-22
58

Pracownica Sejmu ruszyła z nożem i widelcem na dziennikarkę oraz operatora „Gazety Wyborczej”

Dziennikarka „Gazety Wyborczej” (Agora) Justyna Dobrosz-Oracz opisała na łamach dziennika, jak pracownica Sejmu zaatakowała ją i operatora Bartosza Kłysa nożem i widelcem. Jak zaznaczyła, władze Sejmu zbagatelizowały sprawę, a list do redakcji od szefa Centrum Informacji Sejmu jest „pełen nieścisłości i zwykłych kłamstw”.

Justyna Dobrosz-Oracz jest dziennikarką „Gazety Wyborczej” relacjonującą m.in. wydarzenia w polskim Sejmie. Jak napisała w opublikowanym w czwartek artykule, 25 marca br. ona oraz towarzyszący jej operator kamery Bartosz Kłys zostali zaatakowani nożem i widelcem przez pracownicę Sejmu. Do tekstu dołączono wideo z nagranym zajściem.
 

„Od 23 lat relacjonuję prace posłów i senatorów. Najpierw w TVP, a od 2016 r. dla »Wyborczej«. Mimo różnych kryzysowych sytuacji nigdy nie czułam się w Sejmie zagrożona. Aż do 25 marca, gdy cudem nie doszło do nieszczęścia” - zaznaczyła Dobrosz-Oracz.

Jak relacjonuje w artykule, pracownica spotkała ich w pomieszczeniu ze zmywarką (przeznaczonym dla posłanek, które chcą przewinąć dziecko), kiedy nagrywali relację. Najpierw miała krzyczeć, by opuścili pomieszczenie, a po zauważeniu kamery „dopuściła się fizycznej napaści na operatora »Wyborczej«. Szarpała go, wymachiwała trzymanymi w ręku nożem i widelcem. Potem zaatakowała także mnie”.

Dziennikarka zgłosiła sprawę Kancelarii Sejmu, na dowód pokazując nagranie wideo. Pracownica miała wszystkiego się wyprzeć i oskarżać o agresję dziennikarzy „Wyborczej”. Szefowa kancelarii Agnieszka Kaczmarska zaprosiła Dobrosz-Oracz i Kłysa na spotkanie, podczas którego obejrzała nagranie i wyraziła ubolewanie z powodu incydentu. Nie wyciągnęła jednak żadnych konsekwencji wobec pracownicy.

Centrum Informacyjne Sejmu: Sprawa wyjaśniona, przeprosiny przyjęte

Po trzech dniach redakcja „Wyborczej” wystosowała oficjalny list do marszałek Sejmu Elżbiety Witek z prośbą o interwencję. Zażądano w nim oficjalnych przeprosin, wyciągnięcia konsekwencji pracowniczych wobec kobiety, która dopuściła się napaści, oraz wydzielenia w gmachu Sejmu cichego miejsca do nagrywania offów przez dziennikarzy.

W odpowiedzi, jak relacjonuje Dobrosz-Oracz, 7 kwietnia przyszło pismo od szefa Centrum Informacyjnego Sejmu Andrzeja Grzegrzółki. Zdarzenie nazwane jest tam „sporem”, w pomieszczeniu, do którego weszli dziennikarze, miała znajdować się pomoc biurowa (Dobrosz-Oracz zaprzecza temu), a dziennikarka „Wyborczej” miała od miesięcy zamykać się tam, blokując dostęp karmiącym matkom („Nigdy taka sytuacja nie miała miejsca!” - skomentowała Dobrosz-Oracz).

Grzegrzółka dodał, że sprawa „została wyjaśniona, a przeprosiny przyjęte”. Dobrosz-Oracz skomentowała, że to również nieprawda. I zaznaczyła, że w Sejmie panują „podwójne standardy” - dożywotni zakaz wstępu do budynku mają obywatele, którzy rozwinęli tam krytyczny wobec władzy transparent, „choć nie zachowywali się agresywnie”.

- Po publikacji wielu dziennikarzy i polityków pytało, jak się czujemy, ale nic się nie zmieniło, jeżeli chodzi o władze Sejmu czy Grzegrzółkę - mówi w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Dobrosz-Oracz. - Boli mnie to, bo nikt nie zareagował. Stwierdziłam, że nie mogę tego odpuścić, bo to usprawiedliwianie przemocy. To był regularny atak, na który nie wiadomo, jak zareagować: nie chcesz się szarpać, a widzisz zagrożenie - dodaje.

Dziennikarka „Wyborczej” podkreśla, że kroplą, która przelała goryczy, był jednak list szefa CIS. - On przesądził. Władze Sejmu znają sprawę, widziały wideo, a piszą, że pracownica „jakoby miała dopuścić się fizycznej napaści”, że to „spór” i tak naprawdę sami jesteśmy sobie winni. Brak wyciągnięcia konsekwencji to przyzwolenie na przemoc - mówi Dobrosz-Oracz.

Poprosiliśmy Centrum Informacji Sejmu o komentarz do tekstu „Wyborczej”, a w szczególności o odniesienie się do odpowiedzi na dokument przesłany przez Grzegrzółkę oraz zarzuty o podwójne standardy w Sejmie. CIS odpowiedziało, że zdarzenie zostało szczegółowo wyjaśnione pomiędzy jego uczestnikami w obecności szefa Kancelarii Sejmu.

I podkreśliło, że „dziennikarze znajdowali się w miejscu, w którym nie powinni przebywać”, bo pomieszczenie przeznaczone jest dla matek z dziećmi oraz wykorzystuje je pomoc biurowa. „Sejmowi korespondenci dysponują miejscami do realizowania obowiązków zawodowych, z których regularnie korzystają. Przykładowo radio TOK FM - redakcja z tej samej grupy kapitałowej, co »Gazeta Wyborcza« - posiada studio w głównym gmachu Sejmu, gdzie bezproblemowo mogą być dokonywane wszelkie nagrania” - dodano.

- Nie ma tych pomieszczeń. Ta oferta padła post factum, pomieszczenie TOK FM zaproponowano już po ataku, a my nie mamy dostępu do nich, bo one są dla konkretnych redakcji. Nie mam upoważnienia, nie mogę pobrać kluczy, bo nie jestem pracownikiem TOK FM - ripostuje Dobrosz-Oracz.

„Na marginesie zauważamy, że personel pomocniczy niskiego szczebla nie pełni funkcji publicznych. Publikowanie wizerunków takich osób narusza obowiązujące przepisy” - zaznaczyło w mailu do nas CIS.

- Wizerunek nie jest ujawniony, kobieta jest zanonimizowana: jej twarz jest zablurowana, nie ma jej nazwiska - odpowiada Dobrosz-Oracz.

Czytaj też: Funkcjonariusz Straży Marszałkowskiej poza parlamentem odgradzał reportera „Faktów” od szefowej Kancelarii Sejmu

Według danych PBC w czwartym kwartale ub.r. średnie rozpowszechnianie płatne razem „Gazety Wyborczej” w tradycyjnej formie (w większości papierowej) wynosiło 56 975 egz., o 13,24 proc. mniej niż rok wcześniej. Z kolei na koniec ub.r. z subskrypcji cyfrowej „Gazety Wyborczej” na koniec ub.r. korzystało już 286 tys. użytkowników, wobec 262,2 tys. na koniec września ub.r.

Autor:jsx

KOMENTARZE(58)DODAJOPINIĘ

W TYM TEMACIE

NAJPOPULARNIEJSZE

<WRÓĆ NAPRACA
PracaStartTylko u nas