Prasa2013-12-02
28

Jacek Karnowski: Po roku „W Sieci” osiągnęliśmy założone cele z naddatkiem

Naszym celem jest budowa silnego tygodnika, docelowo największego w Polsce, w otoczeniu silnej grupy medialnej, przede wszystkim internetowej - mówi nam Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „W Sieci”.

Z Jackiem Karnowskim, redaktorem naczelnym tygodnika „W Sieci”, rozmawiamy o pierwszym roku działalności pisma (pierwsze wydanie magazynu pojawiło się na rynku 26 listopada 2012), planach na przyszłość, segmencie konserwatywnych tygodników opinii, a także m.in. o tym, dlaczego tzw. media mainstreamowe oraz publiczne są - zdaniem Karnowskiego - prorządowe i antyopozycyjne.


Krzysztof Lisowski: Magazyn „W Sieci” dostępny jest na rynku już „okrągły” rok. Jak Pan podsumowuje ten czas? Czy ma Pan poczucie, że już na stałe wpisaliście się w segment tygodników opinii?

Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „W Sieci”: Gdyby rok temu ktoś zaproponował naszej redakcji taki scenariusz wydarzeń, z takim finałem, uznalibyśmy to za wspaniałą propozycję. Osiągnęliśmy założone cele z naddatkiem. Najważniejszym było oczywiście wprowadzenie tygodnika na rynek i zapewnienie pismu dobrej pozycji. Pamiętajmy, że rynek tygodników to segment niezwykle konkurencyjny, a jednocześnie przyszłościowy, bo - w przeciwieństwie do prasy codziennej - utrzymujący przy sobie czytelnika. Dziś nasza sprzedaż jest na poziomie satysfakcjonującym, a nawet wzrasta, pomimo, że cenowo zrównaliśmy się z innymi tygodnikami. Był to więc bardzo udany rok. Oczywiście, sukcesy nie byłyby możliwe bez całego zespołu „W Sieci”, bez zaangażowania i dynamizmu wszystkich, z którymi współpracujemy. Zarówno w samej redakcji tygodnika, jak i w portalach wPolityce.pl, wSumie, wNas, wGospodarce.pl, które są dla pisma dużym wsparciem. Ich łączny zasięg miesięczny zbliża się już do 2 milionów unikalnych użytkowników. Bardzo duży wkład w sukces ma też prezes wydawcy - Fratrii - Tomasz Przybek, dzięki któremu firma budowana jest na stabilnych podstawach ekonomicznych, bardzo profesjonalnie, ale też z odpowiednim wyczuciem specyfiki mediów. Czujemy też mocne wsparcie rady nadzorczej spółki oraz inwestora.

Czy magazyn „W Sieci” jest już rentowny? Jaki procent Waszych przychodów pochodzi z reklam i czy jest to poziom satysfakcjonujący?

Pismo bilansuje się od paru miesięcy, teraz zaczyna się bilansować również cała grupa. Mamy oczywiście zobowiązania związane z wydatkami poniesionymi podczas pierwszych miesięcy (na przykład kampanie reklamowe, budowa infrastruktury). Perspektywa jednak jest bardzo dobra i przyszły rok rysuje się optymistycznie. Chcemy w perspektywie 12 miesięcy uregulować zobowiązania i wygospodarować środki, które pozwolą na kolejny skok, na dobicie do liderów dwóch segmentu. Nie zadowala nas obecne, trzecie miejsce, chcemy być wyżej. Są na to szanse i perspektywy. Warto podkreślić, że mamy dość płaską strukturę firmy i dużą synergię wewnątrz grupy, więc koszty są pod kontrolą. Do tego czytelnicy zaakceptowali wyższą cenę, czyli 5.90 pln za egz. Oczywiście, był to ryzykowny i bolesny ruch, ale konieczny. Przy kryzysie na rynku reklam i pewnym, na szczęście przełamywanym, politycznym wykluczaniu naszego tytułu, nie ma innej drogi. Tu chciałbym dodać, że coraz więcej reklamodawców przekonuje się, że z nami mogą zrobić realny interes. Czytają nas przede wszystkim ludzie młodzi, mający małe dzieci lub zakładający rodziny. To najlepsi konsumenci, to oni kupują produkty. Również portale są bardzo blisko momentu, gdy zaczną na siebie zarabiać. A jak wiadomo, gdy coś na siebie zarabia, ma perspektywy rozwoju.

Po przemianowaniu tygodnika „Uważam Rze” na miesięcznik, w segmencie tygodników konserwatywnych mamy do wyboru „Do Rzeczy”, „W Sieci” oraz „Gazetę Polską”. Czy Pana zdaniem ta działka jest już mocno zagospodarowana, czy też zmieściłby się tu jeszcze jakiś tytuł?

Przede wszystkim, w świecie mediów nigdy nic nie jest dane raz na zawsze. Każdy, kto uważa, że jego segment jest zagospodarowany i że nad nim panuje, jest na prostej drodze do upadku. W przypadku tygodnika bitwa rozpoczyna się na nowo każdego tygodnia - o lepszy numer, lepszą okładkę, atrakcyjniejsze treści, o newsy, o dynamiczność, o prestiż. Oczywiście, segment konserwatywny, obejmujący obecnie trzy tygodniki – „W Sieci”, „Gazetę Polską” i „Do Rzeczy” - wydaje się mocno nasycony i raczej trudno byłoby się tu wcisnąć. Także dlatego, że dla naszego czytelnika olbrzymie znaczenie ma wiarygodność. Widzimy, jak bolesna okazała się utrata wiarygodności w przypadku „Uważam Rze”. Należy też pamiętać, że nowym inicjatywom bardzo trudno jest osiągnąć ekonomiczną równowagę. W mediach, jak wiadomo, nie ma dziś większych problemów z uruchomieniem nowego medium - portalu, radia, telewizji, gazety czy tygodnika. Problemem jest utrzymanie tych przedsięwzięć, wszystko bowiem weryfikuje czas. Naszym celem od początku była więc budowa pisma stabilnego ekonomicznie, które nie będzie skazane na comiesięczne szukanie pieniędzy na pensje, ale które ma swój biznes plan i tego planu się trzyma.

Po tym, jak z tygodnika „Uważam Rze” odszedł zespół, wszyscy oczekiwali, że konserwatywni publicyści zjednoczą się i będą z sobą współpracować - z dobrymi emocjami. Tymczasem np. pomiędzy „Do Rzeczy” a „W Sieci” wyczuwalne są negatywne fluidy. Dlaczego?

Nie odbieram tego w ten sposób, a już na pewno nie ma żadnych ataków z naszej strony. Nasze przedsięwzięcie wyrasta z portalu wPolityce.pl, którego sukces dał nam szansę na budowę pisma, choć planowane było jako dużo skromniejszy dwutygodnik. Gdy doszło do uderzenia w „Uważam Rze”, budowa tygodnika była w naszej sytuacji logicznym krokiem, tym bardziej, że istniał już dwutygodnik „W Sieci”. Proponowaliśmy kolegom współpracę, ale warunki brzegowe obu stron były jednak bardzo rozbieżne - i do porozumienia nie doszło. Kluczowym elementem było nasze przekonanie, że budowanie konserwatywnego przedsięwzięcia za pieniądze ludzi, którzy od lat mają skrajnie inne powiązania i przekonania, nie ma sensu, jest budowaniem na piasku i prędzej czy później przynosi autorom takich koncepcji katastrofę. To główna nauka z historii polskich mediów po 1989 roku i z niej wyciągamy wnioski. Lepiej mieć mniej, ale na solidnych podstawach.

Emocje były oczywiście nie do uniknięcia. Tak jest zawsze, gdy pojawia się nowy podmiot, nowa struktura. Zawsze na początku jest atak ze strony tych, którzy już istnieją, to wręcz reguła socjologiczna. Ale myślę, że są to, czy może nawet już były, emocje przejściowe. Dziś wszystko się stabilizuje. Jeżeli mówi pan o wzajemnych zaczepkach, to pragnę podkreślić, że znacznie częściej zaczepiano nas, niż w drugą stronę. Uznaliśmy jednak, że nie będziemy odpowiadali, z rzadka tylko, przymuszeni, łamiąc tę zasadę. Naszym zdaniem dla każdego znajdzie się miejsce, a konkurencja to dobra rzecz, bo motywuje i zmusza do wysiłku. Nie można głosić pochwały konkurencji na papierze, a później, gdy przychodzi się z nią mierzyć, uznawać, iż jest ona czymś nieetycznym, nieeleganckim i nie powinna mieć miejsca. Redakcja „W Sieci”, nikomu źle nie życzy, nie ma w nas żadnej chęci eliminowania kogokolwiek z rynku. Oczywiście, wierzymy w siebie, w swoje możliwości, w to, że ciężką pracą jesteśmy w stanie zapewnić sobie miejsce na rynku. Prawo do ciężkiej pracy przysługuje każdemu. Pewne napięcia, o których pan wspomniał, są także sprawą w jakimś sensie pokoleniową. Oba konkurencyjne wobec nas tytuły prowadzone są przez ludzi nieco starszych od nas. Czasem starszym trudno uznać podmiotowość młodszych.

Widzi Pan jakiś wspólny tor ideowy w przypadku Waszego tygodnika oraz „Gazety Polskiej”?

„Gazeta Polska” to pismo niezwykle zasłużone dla polskiej prawicy, wciąż bardzo wartościowe. Zawsze patrzyliśmy na ten tygodnik z sympatią, sam je przez lata czytałem i czytam nadal, a mój brat Michał Karnowski tam publikował. Biznesowo „Gazeta Polska” jest zbudowana inaczej niż nasze przedsięwzięcie, ale również sensownie; szuka bilansu niżej - a więc niższe dochody, ale i niższe wydatki, np. na papier i zdjęcia. To środowisko podjęło też trud wydawania gazety codziennej, co jest wyzwaniem szczególnie ambitnym w warunkach kurczącego się rynku prasy codziennej. Teraz idą jeszcze dalej, budując Niezależną Telewizję Republika. Podziwiam kolegów, że są w stanie to wszystko udźwignąć. My bywamy przemęczeni zajmując się jednym tygodnikiem. W sumie więc o kolegach z „Gazety Polskiej” mogę mówić wyłącznie dobrze. A co do „toru ideowego”, to jednak „Do Rzeczy” jest znacznie bliżej pisma Tomasza Sakiewicza - częściej korzystają z tych samych dziennikarzy, skupiają się głównie na polityce, nie angażują też tyle energii co my w sprawy społeczne, tematy kulturalne, atrakcyjność wizualną pism. Obie te redakcje podobnie prowadzą także budowę podstaw ekonomicznych swoich wydawnictw, preferując akcje społeczne, debaty, wyjazdy, bezpośredni kontakt z czytelnikami, wydawanie książek itp.

A TV Republika? Dlaczego tam nie funkcjonujecie? Ogląda Pan ten kanał?

Podglądam w internecie. W domu staram się raczej odpoczywać od mediów elektronicznych. Republika, choć młoda, ma już na koncie sporo sukcesów. Samo uruchomienie kanału, a później przebicie się do kablówek, to już coś. Do tego stacją kieruje Bronisław Wildstein - wielki autorytet, człowiek z wyjątkową charyzmą. Teraz przed nimi najważniejsze wyzwanie, czyli walka o zbilansowanie firmy. Telewizja to niezwykle kosztowny biznes, chodzi o kwoty co najmniej 10-krotnie większe niż w przypadku tygodnika, ale też jeśli się uda, to wygrana jest duża. Jeżeli chodzi o pańskie stwierdzenie, że nas tam nie ma, to muszę zaprotestować. Na antenie gości wielu naszych dziennikarzy, niektórzy bardzo często, byłem tam ja, Michał, Piotr Zaremba, Piotr Skwieciński, Stanisław Janecki, Jerzy Jachowicz, Krzysztof Czabański, Marek Król, Łukasz Adamski i inni.

Chodzi mi raczej o Wasze autorskie programy na antenie TV Republika...

Wraz z bratem Michałem nie zdecydowaliśmy się na prowadzenie programu, co proponował nam Bronisław Wildstein, ponieważ zwyczajnie brakuje nam czasu. Nie jesteśmy w stanie podejmować się teraz takich wyzwań, podobnie jak nie jesteśmy w stanie skorzystać z wielu zaproszeń do udziału w różnych programach. Tygodnik walczył o przetrwanie, teraz walczy o rozwój. Gdybyśmy poświęcili energię i czas na inne przedsięwzięcia, a coś poszłoby nie tak, jak moglibyśmy spojrzeć potem w oczy ludziom, którzy nam zaufali, powierzyli pieniądze na rozwój firmy, czy też tym, którzy przyszli do naszej redakcji i muszą utrzymać rodziny? Odpowiedzialność wobec nich i lojalność wobec czytelników wymaga skupienia się na tygodniku.

Pan postawił w swoim tygodniku w dużej mierze na młody zespół. Sprawdziła się ta decyzja?

Jest to jeden naszych powodów do dumy, choć są u nas też nestorzy zawodu, jak Jerzy Jachowicz, czy wybitnie dziennikarze średniego pokolenia (Piotr Zaremba, Krzysztof Feusette, Maciej Pawlicki, Piotr Skwieciński, Robert Mazurek, Witold Gadowski, Roman Graczyk, Grzegorz Górny, Krzysztof Czabański, Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, Stanisław Janecki, Marek Król, Ryszard Makowski, Andrzej Rafał Potocki, Wojciech Lada). Ale rzeczywiście, młode pokolenie jest u nas licznie reprezentowane. Jest Marek Pyza, dziennikarz już z poważnym dorobkiem, jest zdolna i ceniona przez czytelników Marzena Nykiel, własne rubryki mają Dorota Łosiewicz i Łukasz Adamski, piszą do nas także dziennikarze wPolityce.pl - Marcin Fijołek, Sławomir Sieradzki, Agnieszka Żurek, Stanisław Żaryn, Marcin Wikło, Anna Sarzyńska, Magdalena Czarnecka. To cieszy, bo tam, gdzie są młodzi, tam jest przyszłość. Co ważne, otwarte są dla wszystkich możliwości rozwoju. Marek Pyza jest naczelnym portalu wPolityce.pl, Marzena Nykiel jego zastępcą, portalem wSumie.pl kieruje Dorota Łosiewicz, a wNas.pl Łukasz Adamski. To więc grupa naprawdę liczna i naprawdę zdolna. Do tego profesjonalna i lojalna, co w warunkach jednak presji zewnętrznej jest warunkiem sukcesu.

Jak to się ma do rynkowego trendu, gdzie do pracy dziennikarskiej przyjmowani są ludzie nie posiadający jeszcze doświadczenia, na których spada obowiązek produkcji, a nie tworzenia tekstów?

Nie zawrócimy globalnego trendu. Media są w dużym kryzysie, szuka się nowych form. Zawód dziennikarza staje się zawodem jeszcze bardziej niespokojnym. Dziś każdy musi być specem w kilku dziedzinach, każdy musi mieć oczy dookoła głowy i, jak Pan słusznie zauważa, liczy się także wydajność. Oczywiście, nie można przesadzić, bo to grozi przeciwskutecznością. Sądzę, że dziennikarze u nas pracujący to wszystko rozumieją, ale wiedzą też, że są dla nas ważni, że zawsze za nimi staniemy w razie jakichkolwiek kłopotów. I chyba czują się dobrze - zespół jest stabilny, otrzymujemy też sporo CV. Nie ma też u nas zjawisk, o których słyszymy w odniesieniu do innych, często wiodących pism, a więc mobbingu czy budowania histerycznej presji. Staramy się wyważyć z jednej strony troskę o ekonomiczną przyszłość firmy, a z drugiej poszanowanie dla potrzeb pracowników. Oczywiście szefostwo wymaga, ale wymaga zawsze najpierw od samych siebie.

Choć konserwatywne tygodniki „W Sieci” i „Do Rzeczy” różnią się od siebie, w świadomości wielu odbiorców nadal są mylone przez fakt, że wywodzą się z jednego wspólnego tytułu, jakim był dawny „Uważam Rze”.

To ogólne postrzeganie zmieni się zapewne w przyszłości, wraz z upływem czasu, gdyż różnice są i są widoczne. Choćby w takich sprawach, jak tragedia smoleńska czy obrona dobrego imienia naszych przodków. Mamy chyba też mniej złudzeń wobec nowych sił politycznych, które chcą mówić w imieniu prawicy. Nie są to oczywiście jakieś przepaście, reprezentujemy wszyscy szeroko pojęty obóz konserwatywny. Ale najważniejsza różnica to oczywiście kapitał - my budujemy na kapitale polskim, sprawdzonym, niepostkomunistycznym. Nie bawimy się w powtarzanie ścieżki, która doprowadziła do katastrofy „Uważam Rze”.

Czy wierzy Pan, że „Uważam Rze” powstanie na nowo po przemianowaniu go na miesięcznik?

Wydajemy miesięcznik „W Sieci Historii”, redagowany przez prof. Jana Żaryna, który już znalazł spore grono wiernych czytelników, jest liderem segmentu, więc mamy rozeznanie w rynku miesięczników. Miesięcznik rzeczywiście łatwiej zbilansować niż tygodnik, gdyż ma on długi okres sprzedażowy. Jest to jednak przedsięwzięcie o skali dziesięciokrotnie mniejszej. Odnośnie „Uważam Rze” to sądzę, że to jest koniec tego tytułu. Nie ma tygodnika „Uważam Rze” i w przewidywalnej perspektywie raczej nie będzie. Oczywiście, można sobie wyobrazić sytuację, w której pojawia się gigantyczny kapitał i pompuje w ten tytuł ogromne pieniądze. Taki kapitał wolałby jednak zacząć od nowa, z nowym tytułem. Brand „Uważam Rze” został skompromitowany działaniami nowego wydawcy i jest dziś raczej obciążeniem niż atutem. Jednocześnie oceniam, że „Uważam Rze” można było utrzymać na poziomie sprzedaży 40-50 tys. tygodniowo. Zabrakło jednak pomysłu, konsekwencji, trzymania się ziemi. Do dziś nie wiem, jaki pomysł na pismo miało nowe kierownictwo poza wyliczaniem poprzednim zarobków, zresztą nieprawdziwych.

Autor:Krzysztof Lisowski

Więcej informacji:Jacek Karnowski, W Sieci

KOMENTARZE(28)DODAJOPINIĘ

W TYM TEMACIE

NAJPOPULARNIEJSZE

<WRÓĆ NAPRACA
PracaStartTylko u nas