Prasa2013-12-02
28

Jacek Karnowski: Po roku „W Sieci” osiągnęliśmy założone cele z naddatkiem

Naszym celem jest budowa silnego tygodnika, docelowo największego w Polsce, w otoczeniu silnej grupy medialnej, przede wszystkim internetowej - mówi nam Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „W Sieci”.

Skoro mówimy o rozpoczynaniu „czegoś nowego”, to czy sądzi Pan, iż uda się przywrócić dawny blask tygodnikowi „Przekrój”?

„Przekrój” może się podnieść, ale potrzebny jest dobry pomysł, konsekwencja w jego realizacji i parę milionów złotych, pewnie około 10 milionów. Większość nieszczęść w mediach wynika właśnie z braku właściwego pomysłu. Widzimy więc projekty oparte na jakimś wyobrażonym, nieistniejącym czytelniku, na przekonaniu, że koledzy z Facebooka to cały świat. Albo odwrotne przypadki - ślepe zaufanie do wyników badań socjologicznych i focusowych. Do tej pory każda próba odbudowy „Przekroju” szła w odwrotnym kierunku niż iść powinna. Ten tygodnik był przecież symbolem mieszczańskiej powagi, a nawet pewnego napuszenia w dobrym sensie. Tymczasem kolejni naczelni chcieli na tej bazie budować pismo offowe, undergroundowe, garażowe, dla kolegów z imprezy. Zignorowano fakt, że „Przekrój” ma tak silną, zakorzenioną w świadomości markę, że musi obracać się wokół spokoju, stabilności, poszukiwania raczej środka niż lewicowego ekstremizmu.

Macie w planach inwestowanie w wersje cyfrowe tygodnika „W Sieci” albo np. załączanie do tygodnika dodatków?

Wiem, że czytelnicy z dużą radością przyjmują nasze dodatki tematyczne, np. o zdrowiu, rodzinie, edukacji czy historii. Dodawanie elementów extra musi być jednak bardzo przemyślane. Nie chcemy jednak budować tygodnika, który co tydzień obładowany jest gadżetami, ponieważ to droga donikąd; później czytelnik ma często wrażenie, że nie dostał bonusu, który mu się należy. Wierzymy w dynamiczne, poważne, bogate w różnorodne treści, rodzinne, ładnie wyglądające pismo, w którym piszą świetni autorzy.

Jak chodzi o cały segment tygodników opinii, to pojawiają się wypowiedzi, iż główne tytuły tzw. mainstreamowe są prorządowe. Czy Pana zdaniem rzeczywiście tak jest?

Trójka tygodników liberalnych - „Polityka”, „Newsweek” i Wprost” - to są ewidentnie pisma prorządowe, choć lepiej może powiedzieć - antyopozycyjne. Różnią się, ale niewiele. Cechą wspólną są płynące do nich ogromne transfery pieniędzy ze sfery publicznej. To są nasze, wszystkich podatników pieniądze, wydawane na wsparcie jednej opcji politycznej. Warto jednak zauważyć, że akurat w segmencie tygodników mamy relatywną równowagę, o której można tylko pomarzyć w odniesieniu do mediów elektronicznych. I widać, że to raczej tytuły prorządowe mają kłopoty, np. „Wprost”. Silna marka, ale jego przyszłość nie jest pewna.

Dlaczego?

Ponieważ „Newsweek” wygrał konkurencję o dominację w segmencie pism liberalno-lewicowych. Wygrał zarówno energetycznością i brutalnością Tomasza Lisa, jak i dużymi pieniędzmi, gdyż wszyscy mamy świadomość, jak olbrzymim kosztem „Newsweek” został wywindowany na obecny poziom. Pytanie, czy to trwały sukces, czy bez wielkich nakładów na promocję, a te zawsze kiedyś się kończą, “Newsweek” utrzyma pozycję lidera. Natomiast „Polityka” ma stabilną, pewną pozycję.

Wojciech Fusek, wicenaczelny „Gazety Wyborczej” powiedział w rozmowie z nami, że „GW” jest - jego zdaniem - medium w pełni niezależnym i nie ma tam żadnych wpływów. Tymczasem w środowiskach konserwatywnych to właśnie „Gazeta Wyborcza” obrzucana jest największym błotem jako medium - zdaniem tych środowisk - najbardziej prorządowe i upolitycznione. To samo mówi się w tych środowiskach o głównych telewizyjnych programach informacyjnych…

Nie chcę wnikać w dusze wszystkich ludzi reprezentujących media. Z pewnością jest wielu dziennikarzy w mediach prorządowych, którzy walczą o odrobinę autonomii, próbują coś przemycić. Jest to ich wybór, czy taka droga ma sens. Moim zdaniem nie ma sensu. Myślę, że media mainstreamowe są w Polsce stroną sporu politycznego, elementem szeroko pojętej władzy i czasami wręcz zastępują polityków, którzy nie muszą już nic mówić, bo media wykonują za nich brudną robotę. Większość mediów jest agresywna wobec opozycji, jawnie angażuje się w politykę - szczególnie w momentach kluczowych, jak kampanie wyborcze. W okresach relatywnego spokoju media te często próbują odbudowywać swoją wiarygodność pozorując pluralizm, co jednak nie zmienia istoty ich roli w systemie społecznym. Szczególnie niepokoi to, co dzieje się w głównych programach informacyjnych. To już jawna agitacja, kpiny, ironiczne uśmieszki i zjadliwość pod adresem opozycji. Co do „Gazety Wyborczej”, to jest ona nie tylko gazetą, ale również bardzo ważną instytucją realnej władzy w Polsce. Czasami można odnieść wrażenie, że „Wyborcza” ma więcej władzy niż rząd, który skutecznie kolonizuje, narzucając swoją agendę, swoje cele. „Wyborcza” jest ośrodkiem niezwykle silnie zideologizowanym, stale próbuje zmienić świadomość i wartości Polaków. W mojej ocenie dziś jest coraz bardziej zależna od pieniędzy zależnych od rządu, ale to problem wtórny. Głównym problemem jest to, że jest to instytucja, moim zdaniem, o zapędach chwilami totalitarnych. Sądzę, że jest to gazeta, która nie lubi prawdziwej wolności.

A media publiczne? W niedawnej rozmowie z Wirtualnemedia.pl prezes Polskiego Radia definitywnie zaprzecza upolitycznieniu Polskiego Radia.

Byłem pracownikiem mediów publicznych, więc moim ocenom zawsze można zarzucić, iż wynikają z faktu, że już nie jestem, na co zresztą nie narzekam. Polskie Radio także jest medium przechylonym, z tą różnicą tylko, że zachowuje elementarne standardy, czasem zaprasza gości z opozycji i nie przerywa agresywnie ich wypowiedzi. No, prawie nigdy. Natomiast główny przekaz w serwisach radiowych jednak jest upolityczniony, i myślę że pan prezes też o tym wie. Co do Telewizji Polskiej, to uważam, że nasycanie jej ludźmi wypchniętymi przez TVN, imitowanie TVN, ściganie się z TVN na głupoty, jest samobójstwem. Drogą telewizji publicznej jest powaga i debata publiczna, wypełnianie misji, tworzenie miejsca sporu, pilnowanie - zwłaszcza dziś, gdy wszystkie telewizje stanęły po stronie władzy - pluralizmu. To powinna być także telewizja trochę wycofana, nie powinna gonić za fajerwerkami.

Chciałbym na chwilę wrócić to czasu, kiedy chwiała się przyszłość „W Sieci” z powodu zakazania przez sąd wydawania magazynu pod tym tytułem. Musieliście wtedy zmienić tytuł na „Sieci”. Czy ma Pan pretensje do sądu albo do Grzegorza Hajdarowicza, który potem chciał sprzedać swój znak towarowy „W Sieci opinii”?

Pretensje mam przede wszystkim do sędziego pierwszej instancji, który bez rozpatrywania sprawy, w trybie zabezpieczenia roszczeń, zatrzymał nam nazwę. W ocenie wielu prawników to była dziwna decyzja. Każdy w Polsce może zgłaszać dowolne roszczenia - po to są sądy, aby oddalić absurdalne zarzuty możliwie szybko tak, by nie stawiać przedsiębiorstwa na granicy upadku. Zmiana nazwy w przypadku naszego tygodnika pociągnęła spore koszty oraz dużo nerwów. Nie mieliśmy pewności, że dystrybutorzy wpuszczą nas do kiosków pod nową nazwą. Na szczęście dzięki sprawnemu działowi prawnemu i dystrybucji udało się. No i mieliśmy szczęście, że nazwa „Sieci” dawała się obronić bez litery „w”. Chcę też podkreślić, że roszczenia pana Hajdarowicza do tytułu opierały się na fakcie, że dysponuje on domeną „wsieciopinii.pl”. Ale przecież to my dysponujemy i dysponowaliśmy już wtedy domeną „wsieci.pl”! Nazwa węższa, jaką jest „W Sieci opinii”, w żaden sposób nie może być ważniejsza od nazwy szerszej, „W Sieci”, pomijając już fakt, że są to różne segmenty rynku. Było to tak absurdalne roszczenie, że chyba nieprzypadkowe. Widać ktoś wiedział, że nawet mając tak słabe argumenty może liczyć na korzystną decyzję sędziego.

Ile pieniędzy straciliście w wyniku tego „zamieszania”?

To są ogromne pieniądze, dobrze udokumentowane straty. Będziemy starali się je odzyskać. O dokładnych sumach niestety nie mogę jeszcze mówić.

Niektórzy spece od PR mówią, że nawet zły PR jest dobry, ważne by być wszędzie i na pierwszych stronach…

Ktoś powie, że dzięki temu było o nas głośno. Być może, ale wiemy przecież, że np. w relacjach z poważnymi klientami tego typu sprawy mogą sugerować brak profesjonalizmu, trudno wytłumaczyć realne mechanizmy. To nigdy nie są dobre komunikaty. Nawet gdyby były realne zyski, nie chcielibyśmy tej historii. Nie była nam ona potrzebna. Nie mówiąc już, że koszt prawników nie jest bagatelny, szedł w grube dziesiątki tysięcy zł, o ile nie więcej. To realny wydatek, który trzeba ponieść, by tę sprawę wygrać..

Kiedy Grzegorz Hajdarowicz pojawił się na polskim rynku mówiono przede wszystkim w środowiskach konserwatywnych, że to frontman PO. Czy słusznie?

Myślę, że pan Hajdarowicz jest obecnie w bardzo dużych kłopotach, gdyż na polu mediów nic mu się nie udało. Zasadne pytanie brzmi, czy miało mu się udać. Czy też, z jego perspektywy, udało mu się, a realne profity są gdzie indziej. Oczywiście, gdy idzie o „Rzeczpospolitą”, to przyczyny upadku mają też inne źródła. Część czytelników porzuciła ten dziennik po wyrzuceniu poprzedniego naczelnego korzystając z dobrego pretekstu, tak jak wielu innych porzuca dziś nawyk czytania innych gazet. Z kolei wprowadzona przez nowego właściciela spirala cięcia kosztów i kolejnych zwolnień zapędziła Hajdarowicza w „kozi róg”, bo w jej wyniku firma może się tylko kurczyć.

Jak w Polsce będzie się rozwijał segment tygodników opinii?

Myślę też, że kryzys prasy codziennej powoduje, iż segment tygodników opinii może jeszcze rosnąć. Ludzie, którzy kiedyś kupowali gazety codzienne, teraz częściej kupują tygodnik, lub nawet dwa tygodniki. Internet dostarcza bieżących informacji, natomiast głębsze treści, analityczne, wymagające nakładu pracy, są właśnie w tygodnikach. Patrząc nawet po własnych nawykach myślę, że jest to optymalna formuła. Tygodnik nie starzeje się tak szybko, jak gazeta codzienna, nie wymaga też aż tak wielkiego pośpiechu przy lekturze. Tygodnikom sprzyja też większa dostępność w punktach sprzedaży - w sklepach spożywczych, na stacjach benzynowych. Kupno gazety codziennej bywa dziś wyzwaniem, zwłaszcza jeżeli w pobliżu nas nie ma kiosku. Gazety codzienne oczywiście wciąż mogą się obronić, ale na dwóch skrajach. A więc z jednej tabloidy żywiące się światem telewizji i skierowane do widzów telewizji, a z drugiej - gazety elitarne, ekskluzywne, drogie.

Na koniec wracając do tygodnika „W Sieci”: jakie macie plany na najbliższy czas i jaką chcecie osiągnąć sprzedaż docelowo?

Naszym celem długofalowym jest budowa silnego tygodnika, docelowo największego w Polsce, w otoczeniu silnej grupy medialnej, przede wszystkich internetowej. Nie mamy powodów do narzekań: rzetelny inwestor, dobra sytuacja finansowa, fantastyczny zespół, profesjonalni menadżerowie. Wszystko zależy od nas. A najtrudniejszy rok już za nami.

Autor:Krzysztof Lisowski

Więcej informacji:Jacek Karnowski, W Sieci

KOMENTARZE(28)DODAJOPINIĘ

W TYM TEMACIE

NAJPOPULARNIEJSZE

<WRÓĆ NAPRACA
PracaStartTylko u nas