SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Aktorzy: praca na planie "Śniegu już nigdy nie będzie" była przygodą. Szumowska i Englert: bohaterowie naszego filmu potrzebują uzdrowiciela

Praca na planie "Śniegu już nigdy nie będzie" była przygodą - mówili PAP Alec Utgoff, Maja Ostaszewska, Weronika Rosati i Katarzyna Figura, którzy wystąpili w nowym filmie Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta. Obraz zaprezentowano w konkursie głównym 77. festiwalu w Wenecji.

Centralną postacią "Śniegu już nigdy nie będzie" jest urodzony w Czarnobylu kilka lat po katastrofie elektrowni atomowej Żenia, który od dzieciństwa przejawia tajemnicze, bioenergoterapeutyczne zdolności. Jako młody mężczyzna decyduje się na wyjazd do Polski w celach zarobkowych. Uciekając się do podstępu, załatwia sobie zezwolenie na pobyt i rozpoczyna pracę jako masażysta na zamkniętym osiedlu. Z przenośnym łóżkiem odwiedza rodziny, których członkowie pomimo materialnego dostatku czują się nieszczęśliwi. Dzięki hipnozie Żenia prowadzi swoich klientów do magicznego lasu, w którym konfrontują się ze swoimi lękami i potrzebami.

W roli głównej zobaczymy Aleca Utgoffa, urodzonego na terytorium dzisiejszej Ukrainy brytyjskiego aktora, znanego m.in. z filmu "Jack Ryan: Teoria chaosu" Kennetha Branagha oraz serialu "Stranger Things". Utgoffa wypatrzył w produkcji Netfliksa syn Małgorzaty Szumowskiej, a reżyserka od razu stwierdziła, że idealnie pasuje do roli Żeni. Kiedy agent przekazał Alecowi, że polska artystka chce zrobić z nim film, aktor był akurat na hiszpańskiej plaży, gdzie świętował sukces "Stranger Things". "Otrzymałem wtedy ogólny zarys koncepcji. Niewiele z niego zrozumiałem. Poprosiłem o więcej szczegółów, ale i one okazały się dla mnie niewystarczające. Miałem obawy, że przez to nie zagram dobrze. Jednak Szuma nie odpuściła. W rozmowie z moim agentem ujawniła niesamowitą pasję. W końcu umówiliśmy się na Skypie. Miała głos bardzo podobny do mojej mamy, była pełna energii, bardzo wierzyła w ten film. To pomogło mi podjąć decyzję. Zwierzyłem się jej, że nigdy nie chciałem grać głównych ról, bo to większa odpowiedzialność, ale to ją dodatkowo zachęciło. Zaufałem jej, otworzyłem się na nowe doświadczenie" – mówił PAP.

Dla Utgoffa, przyzwyczajonego do pracy na planie amerykańskich produkcji, praca z Szumowską i Englertem okazała się wyzwaniem. "Scenariusz, który otrzymałem, miał zupełnie inną strukturę od tych, do których byłem przyzwyczajony. Szuma pracuje bardziej intuicyjnie. Wielokrotnie zmienia koncepcję, lubi improwizacje. Aktor musi za tym podążać, cały czas zastanawiać się, jak coś zagrać, bo nie otrzymuje precyzyjnych wskazówek. Nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Ona chciała, żebym grał na pianinie, żebym tańczył. Musiałem zapisać się na lekcje. To był bardzo intensywny czas. Może chciała, żebym się zmęczył, nie wiem" – zażartował. Dodał, że nie zna polskiego i nie mógł improwizować, jak pozostali. "Po prostu przygotowywałem coś i pytałem, czy tak byłoby ok. Ona była bardzo otwarta, chciała próbować wielu rzeczy. Na tym się skupiłem. W otoczeniu tak fantastycznej obsady było mi znacznie łatwiej" – wspomniał Alec.

Także polscy aktorzy cenią sobie współpracę z Utgoffem. "Wiem, że początkowo nie było mu łatwo, ale wspaniale sobie poradził. Ma niesamowity talent i mimo że jest osobą dość introwertyczną, w pracy kontakt z nim był niezwykły. Od razu miałam z nim +klik+. Bardzo się wspieraliśmy. Uważam, że jest niezwykle charyzmatyczny, skupiony, wyważony, czuły na partnera, zainteresowany tym, czego potrzebuje druga strona. To działa w dwie strony" – podkreśliła Maja Ostaszewska, która w "Śniegu już nigdy nie będzie" zagrała nadużywającą alkoholu Marię, jedną z klientek Żeni.

"To bohaterka tragikomiczna. Bardzo ekspresyjna, chaotyczna, a jednocześnie samotna i zagubiona. Byłam bardzo szczęśliwa, że mogę ją grać. Bardzo się temu oddałam. Po raz kolejny zgodziłam się zmienić wizerunek, przyciemnić sobie włosy i zrobić trwałą. Lubię zmiany do ról, bo czuję, że wtedy sklejam się z postacią, którą gram. Ta rola była dla mnie wyzwaniem, bo musiałam znaleźć balans między tym, co śmieszne, a tym, co tragiczne. My w ogóle lubimy śmiać się sami z siebie i ze swoich bohaterów w ciepły sposób. Tutaj tego żartu było dużo, ale jednocześnie chcieliśmy pokazać samotność postaci" – powiedziała aktorka.

Grana przez Ostaszewską Maria jest sąsiadką m.in. Wiki (w tej roli Weronika Rosati), której chory na raka mąż korzysta z pomocy Żeni. Po śmierci mężczyzny znajomość Wiki i Ukraińca przeradza się w głębsze uczucie. A przynajmniej tak się wydaje. W scenach retrospekcyjnych zaś oglądamy Rosati jako matkę głównego bohatera. "Również w życiu mężczyźni często wybierają sobie na żonę czy partnerkę kobietę podobną do swojej mamy. Zaobserwowałam to zwłaszcza u tych, którzy stracili mamę w sposób tragiczny albo wcześnie. Zawsze później szukają jej odbicia w kobietach. To był fajny zabieg psychologiczny, a mnie dał unikalną możliwość, żeby zagrać dwie role w filmie Małgośki. Jestem jej wdzięczna, że dała mi szansę. Ta rola przyszła do mnie w odpowiednim momencie, bo stanowiła katharsis po życiowej tragedii. Dzięki temu mogłam wejść w postać tak głęboko, przelać emocje i smutek na ekran" – powiedziała Rosati.

Barwną postacią jest grana przez Katarzynę Figurę właścicielka kilku buldogów angielskich, która w poszukiwaniu swoich czworonogów przemierza osiedle w kapciach z puszkiem. "Moja bohaterka jest osobą, która na pierwszy rzut oka ma wszystko – albo bardzo dużo – i dobrze funkcjonuje w naszym świecie, a jednak jest w niej jakaś pustka. Sądzę, że to w ogóle cecha współczesnego człowieka. Ciągle gdzieś pędzimy, coś osiągamy, kumulujemy dobra, a tak naprawdę to wszystko jest pozbawione wartości. Jesteśmy przepełnieni samotnością. Gram postać trochę tajemniczą, odklejoną, której mogłam nadać charakterystyczny rys. To stymuluje. Zarówno na scenie teatralnej, jak i w kinie, irytuje mnie, gdy coś jest narzucone i dopowiedziane. Praca nad tym filmem wyglądała inaczej. Było dużo obserwacji, ciekawości, co będzie dalej. Trochę jak w +Alicji w krainie czarów+, gdzie spoglądamy, co dzieje się po drugiej stronie i widzimy, że nie jest to tak wyraźne, jakby się wydawało" – podsumowała Figura.

Szumowska i Englert: bohaterowie naszego filmu potrzebują uzdrowiciela

Bohaterowie naszego filmu potrzebują uzdrowiciela. To rola, którą kiedyś spełniał w Polsce Kościół - powiedzieli PAP Małgorzata Szumowska i Michał Englert, twórcy nominowanego do Złotego Lwa filmu „Śniegu już nigdy nie będzie”. W poniedziałek wieczorem na weneckim festiwalu odbyła się światowa premiera obrazu.

PAP: "Śniegu już nigdy nie będzie" to opowieść, która przez pryzmat mieszkańców luksusowego, podwarszawskiego osiedla porusza kwestie zmian klimatycznych, samotności, głodu prawdziwej bliskości, tęsknoty za metafizyką. Poprzez ten film chcieli państwo sprowokować dyskusję o zmianach, jakie przechodzi Europa?

Małgorzata Szumowska: Na pewno tak. W tym filmie opowiadamy o polskim, podwarszawskim osiedlu, ale staramy się również, żeby była to opowieść o Europie i o tym, że żyjemy w szalenie dziwnych czasach. Dowodem na to jest choćby pandemia koronawirusa, którego nie widać, a który stanowi zagrożenie. Niewidocznym zagrożeniem był wybuch w elektrowni jądrowej w Czarnobylu, o którym wspominamy. Teraz są nim zmiany klimatu, powolne obumieranie planety. Stąd właśnie przewrotny tytuł "Śniegu już nigdy nie będzie". Pokazujemy współczesnych ludzi, którzy skupili się tylko i wyłącznie na konsumpcji i na tym, żeby "mieć", a nie "być". Tymczasem ja byłam zawsze uczona przez rodziców, że najważniejsze jest "być", a nie "mieć". Nie wiem, na ile to we mnie zostało, natomiast opowiadamy o tym, jak świat potrzebuje wyimka nieoczywistości.

PAP: Tę nieokreśloną przestrzeń duchową ukazują państwo poprzez magiczny, ciemny las, do którego bohaterowie przenoszą się dzięki Żeni. Kontrastuje on z jasnością wnętrz, w których zazwyczaj przebywają. Tutaj czas wydaje się zwalniać.

Michał Englert: Zaproponowałem Małgośce ogólną dynamikę warstwy wizualnej, a jej się ten pomysł spodobał. Tam nie ma wartości stałych, wszystko jest płynne. Tak jak zmienia się czas w scenach, tak samo zmienia się perspektywa dźwięku, światła. Mamy nadzieję, że to będzie oddziaływało również na widza, stymulowało jego wrażenia. Zależało nam, żeby pozostawić mu czas na refleksję, na moment, kiedy jesteśmy sami ze sobą, bez jakichkolwiek bodźców zewnętrznych. Wtedy panuje cisza i można zadać sobie pytanie, kim właściwie się jest, czego się pragnie. Żenia jest przewodnikiem do tej zony, do której nasi bohaterowie podświadomie się przenoszą.

Małgorzata Szumowska: Las jest w pewnym sensie symbolem śmierci i miejsca spokoju, którego wszyscy potrzebujemy. W każdym z nas drzemie jakiś lęk. Współczesność, w której mamy do czynienia z konkurencją, podziałem na klasy społeczne, jest tak intensywna, ostra, że życie staje się opresyjne. Choć bohaterowie "Śniegu..." żyją w bardzo dobrych warunkach, ciągle się do siebie nawzajem porównują – kto jest lepszy, kto ma więcej. To ich męczy. Potrzebują uzdrowiciela, który przyjedzie i zdejmie ten ciężar z ich barków. To rola, którą kiedyś, w czasach komuny, spełniał w Polsce Kościół, a która już się skończyła. Teraz ci ludzie błąkają się i szukają nowych opiekunów duchowych, spowiedników.

PAP: W tym filmie w jakimś sensie powracają państwo do tematyki podejmowanej w "Body/Ciało" – poszukiwania duchowości, relacji ciała i ducha, tego, jak ciało ujawnia nasze lęki, pragnienia, tęsknoty. Z czego zrodziła się ta potrzeba?

Małgorzata Szumowska: Mieliśmy pomysł na film o duchowości i powrót do tamtej tematyki, ponieważ wydaje nam się ona najbliższa. Być może sami odczuwamy głód czegoś podobnego. Życie jest zbyt krótkie na to, żeby siedzieć na kanapie i oglądać seriale albo wykonywać coś tylko i wyłącznie po to, by popchnąć swoją karierę do przodu albo zarabiać pieniądze. Ono jest też po to, żeby dotknąć spraw nieoczywistych. Dlatego chcieliśmy zrobić film, który zanurzy się ponownie w tę sferę. Podjęliśmy taką próbę. Sądzę, że powoli wytyczamy sobie drogę artystyczną, którą chcielibyśmy podążać. Podoba nam się w kinie operowanie formą, niedopowiedzenia. Dla mnie kino nie jest tylko opowiadaniem historii, bo było ich bardzo wiele. Ważne jest, jak ją opowiem. Podoba mi się poetyka snu.

Michał Englert: Chcieliśmy zrobić film, który nie jest łatwo sklasyfikować gatunkowo, który rozwija się w widzu w czasie i wzbudza refleksję. Nie chodzi o odpowiedź na wszystkie pytania, ale przestrzeń do własnej interpretacji. Tu, gdzie jest magia kina, fajnie, gdy coś jest niezrozumiałe i kiełkuje w człowieku.

PAP: Refleksyjne momenty przeplatają się z charakterystycznymi dla państwa poprzednich filmów scenami humorystycznymi, podszytymi ironią i dystansem.

Małgorzata Szumowska: Filmy, które są kompletnie na serio, nie przemawiają do mnie. Wydaje mi się, że humor powinien być choćby w paru scenach, a jego całkowity brak świadczy o tym, że autor nie ma dystansu do rzeczywistości. Ten styl najbardziej nam odpowiada, bo sami w ten sposób patrzymy na świat. Możemy nawet śmiać się sami z siebie. Żadne z nas nie jest typem osoby, która bierze wszystko śmiertelnie poważnie.

Michał Englert: Życie jest przewrotne i pokazało nam już nie raz, że sytuacje tragikomiczne są nie do przewidzenia.

PAP: Rolę Żeni powierzyliście znanemu m.in. z serialu Netfliksa "Stranger Things" Alecowi Utgoffowi. Od początku mieliście na oku właśnie jego?

Michał Englert: Tak, szukaliśmy osoby mówiącej po rosyjsku, a później syn Małgośki zobaczył, że jest świetny aktor w "Stranger Things 3".

Małgorzata Szumowska: Obejrzałam epizod i stwierdziłam, że to dokładnie nasz Żenia. To było niesamowite. Uwzięłam się i przekonałam go, żeby zagrał w tym filmie. Nie było to łatwe, bo Alec jest aktorem występującym w amerykańskich produkcjach i nigdy wcześniej nie grał głównej roli. Tym bardziej w filmie artystycznym, europejskim, który sam określił jako arthouse. Był trochę przerażony, że to ma być wielki eksperyment. Nakłoniłam go, mówiąc, że straci niesamowitą szansę. Dał się złapać w te sidła. Uważam, że zagrał bardzo dobrze.

PAP: Prowadzili go państwo na planie czy zapewnili dużą sferę wolności?

Michał Englert: Ciągle myliliśmy tropy.

Małgorzata Szumowska: Było mu bardzo trudno. My bardzo często na bieżąco coś zmieniamy. Kiedy wewnątrz sceny coś nam się nie podoba, postanawiamy, że zrobimy to trochę inaczej. Alec nie przywykł do tego typu pracy, bo na planach amerykańskich wszystko dokładnie wiadomo. Do tego tutaj musiał jeszcze radzić sobie językowo. Okazało się to dla niego ciekawym doświadczeniem.

PAP: Na ekranie obok m.in. Aleca Utgoffa Katarzyny Figury i Weroniki Rosati zobaczymy aktorów stale współpracujących z wami – Maję Ostaszewską, Łukasza Simlata, Andrzeja Chyrę. Zbudowanie "filmowej rodziny" usprawnia pracę?

Małgorzata Szumowska: Tak, zwłaszcza, że nie mamy po 70 dni zdjęciowych, tylko około 30. Nasze budżety są zawsze ograniczone. Musimy pracować szybko, a żeby było to możliwe, trzeba rozumieć się bez słów. Nie ma czasu ani przestrzeni na nadmierne filozofowanie i analizowanie każdego kroku.

Michał Englert: Ale też znajomość prywatna niczego nie definiuje. Staramy się po prostu pracować z najlepszymi. Oni wszyscy są osobami świadomymi tego, co robią, a to stwarza komfort komunikacji.

Małgorzata Szumowska: Dokładnie tak jest.

PAP: "Śniegu już nigdy nie będzie" został wybrany polskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy. W tym roku promocja filmu ze względu na epidemię może okazać się wielkim wyzwaniem. Planują już państwo, jak to rozegrać czy czekają na poprawę sytuacji epidemicznej?

Michał Englert: Stany są coraz mniej zjednoczone. Trudno przewidzieć, jak będzie. Z tego, co wiem, ludzie planują kampanie oscarowe od stycznia, licząc, że zmienią się obostrzenia.

Małgorzata Szumowska: Teraz na pewno ta promocja nie jest możliwa. Czy sytuacja w Stanach zmieni się do stycznia? Czy będzie to wyjazd czy promocja online? Zobaczymy. Bardzo podoba nam się natomiast, że festiwal w Wenecji doszedł do skutku, że Alberto Barbera miał odwagę przygotować to wydarzenie, a twórcy na nie przyjechali. Mam wrażenie, że z dnia na dzień coraz intensywniej wraca tu życie. W sekcji Venice Days mieliśmy projekcję naszego krótkiego filmu "Nightwalk", który zrobiliśmy dla Miu Miu Woman’s Tales. Cisza, jaka zapadła w kinie, była niesamowita. Ludzie byli wzruszeni, że siedzą przed wielkim ekranem, a nie przed telewizorem. Oglądanie filmów w domu, gdzie nagle dzwoni telefon, ktoś ci przeszkadza, wychodzisz z pokoju, żeby zrobić herbatę, a obok hałasuje rodzina – odbiera nam misterium kina. Po lockdownie chyba wszyscy wyjątkowo mocno czujemy tę różnicę.

Polska premiera filmu planowana jest na pierwszy kwartał 2021 roku.

Dołącz do dyskusji: Aktorzy: praca na planie "Śniegu już nigdy nie będzie" była przygodą. Szumowska i Englert: bohaterowie naszego filmu potrzebują uzdrowiciela

0 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl