SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Dziennikarze o publikacji „Wprost” o Durczoku: bez anonimowych źródeł nie ma dziennikarstwa śledczego

Bez anonimowych źródeł nie ma dziennikarstwa śledczego, ale redakcja powinna się zabezpieczyć przed ewentualnym procesem, podpisując z osobami oskarżającymi Kamila Durczoka oświadczenia - publikację „Wprost” z anonimowymi relacjami pracowników oceniają Ewa Wanat, Agnieszka Gozdyra, Tomasz Terlikowski, Sławomir Jastrzębowski, Mikołaj Lizut i Mikołaj Wójcik.

W bieżącym wydaniu „Wprost” (AWR „Wprost”) opublikowano dwa teksty, będące podsumowaniem kilkutygodniowego śledztwa dziennikarzy tego tygodnika. W artykułach znalazły się anonimowe relacje byłych i obecnych pracowników redakcji „Faktów” TVN, które mają potwierdzać, że Kamil Durczok molestował i mobbingował swoich podwładnych (więcej na ten temat).

Pierwszą historię znanej dziennikarki „Wprost” opisał trzy tygodnie temu. Nie podano wówczas jej personaliów. Dziennikarze tłumaczyli, że nie ujawnili wówczas nazwiska Durczoka, bo nie zgodziła się na to ofiara, której relację zamieścili.

- Dziś, po kilku tygodniach badania sprawy, możemy już napisać, że przypadków molestowania i mobbingu dopuszczał się Kamil Durczok, szef „Faktów” - napisano we wstępie do tekstu.

Redaktor naczelna i dyrektor programowa Polskiego Radia RDC Ewa Wanat tłumaczy, że w takich sprawach bardzo trudno jest uzyskać dziennikarzom nie anonimowe relacje świadków. Przy opisywaniu molestowania w grę wchodzi bowiem wstyd kobiet, którym niezwykle trudno jest o tym opowiadać pod nazwiskiem. - Niewiele osób się na to decyduje, to jest bardzo skomplikowana sytuacja dla ofiar molestowania. Ale ofiary mobbingu, jeżeli go doświadczyły, również przeżywają traumę gdy muszą o tym mówić - podkreśla Ewa Wanat.

- To nie jest takie sobie zwykłe opowiadanie o sytuacji, w której się uczestniczyło, tylko dla ofiar mobbingu i dla ofiar molestowania jest to bardzo stygmatyzujące. W związku z tym bardzo bym się zdziwiła, gdyby ktoś odważył się mówić pod nazwiskiem. Reakcją ludzi bardzo często jest oskarżanie ofiary, przerzucanie na nią winy - ocenia Wanat.

Z Ewą Wanat zgadza się Tomasz Terlikowski, redaktor naczelny Telewizji Republika, który twierdzi, że sprawy molestowania są bardzo trudne, a ofiary są często stygmatyzowane po raz kolejny. - Trudno się dziwić ludziom, którzy mogli zostać skrzywdzeni przez Kamila Durczoka, że po dwutygodniowej nagonce na autorów „Wprost” nie mieli odwagi wystąpić pod nazwiskiem. Gdyby się zdecydowali to zrobić to przecież te psy gończe, obrońcy Kamila Durczoka, rzuciliby się żeby analizować ich życie osobiste i wybory życiowe - zauważa Tomasz Terlikowski.

Agnieszka Gozdyra, dziennikarka Polsat News, uważa, że bez anonimowych źródeł i anonimowych informatorów nie istniałoby dziennikarstwo śledcze. - To oczywiste, że są osoby, które mają wrażliwą, istotną dla społecznego interesu wiedzę, a ukrywają swoją tożsamość choćby z troski o własne bezpieczeństwo. Bez anonimowych źródeł nie usłyszelibyśmy o aferze Watergate, nie byłoby jej politycznych skutków i Pulitzera - zauważa Gozdyra.

Dziennikarka podkreśla, że dziennikarz ma obowiązek chronić swoje źródła. Natomiast gdy w grę wchodzi czyjeś dobre imię, a nawet życie, sprawa powinna być dobrze udokumentowana, a redakcja musi się także zabezpieczyć na wypadek ewentualnego procesu. - W tym przypadku stosownym zabezpieczeniem powinny być oświadczenia, podpisane przez osoby oskarżające Kamila Durczoka o molestowanie czy mobbing. W przypadku procesu redakcja przedstawia takie oświadczenia jako dowód w sprawie - sugeruje Agnieszka Gozdyra.

Jej zdaniem, redakcje nie powinny wysuwać oskarżeń bez dowodów, a także nie mając pewności, że anonimowe źródła są wiarygodne. - To po prostu kwestia odpowiedzialności za czyjeś życie i kwestia wiarygodności redakcji - twierdzi dziennikarka Polsat News.

Agnieszce Gozdyrze wtóruje Ewa Wanat, która uważa, że anonimowy informator jest instytucją znaną mediom od czasu ich istnienia i zaakceptowaną przez standardy dziennikarskie. Dyrektor programowa RDC wskazuje, że wiele jest w polskiej historii spraw, również tych dotyczących korupcji czy polityki, w rozwiązaniu których pomogły anonimowe źródła.

- Redaktor naczelny ma prawo wiedzieć, kto udzielił dziennikarzowi takich informacji, ale ma obowiązek chronić tego źródła, jeżeli nie wyraża ono zgody by udostępnić jego dane. Przed sądem również, bo tak mówi prawo prasowe. Ale jeżeli informator stwierdzi: nie chcę, żeby moje nazwisko było ujawnione, ale jak dojdzie do rozprawy to będę zeznawać, zgadzam się na to, żeby ujawnić sądowi moje dane, np. pod warunkiem, że rozprawa będzie utajniona - to wtedy dziennikarze są zwolnieni z obowiązku ochrony informatorów - tłumaczy Ewa Wanat.

Anonimowe źródła w opisywaniu przypadków mobbingu i przemocy seksualnej dopuszcza również Tomasz Terlikowski. - Oczywiście, jeśli „Wprost” ma dowody procesowe i kiedy będzie to konieczne przedstawi je w sądzie. Jeżeli pani „Magdalena” z poniedziałkowego tekstu zdecyduje się zeznawać przed sądem to ja nie mam dużych wątpliwości, że redakcja uzasadni swoje tezy z tekstu - przekonuje redaktor naczelny TV Republika.

Inne zdanie w tej sprawie ma Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny Grupy Super Express.  - „Wprost” z całą mocą stwierdził, że Durczok jest winny molestowania seksualnego i mobbingu oraz przytoczył historię, która ma nas do tego przekonać. Mnie przekonuje tak sobie. Dlaczego? Anonimowa reasercherka, która oskarża Durczoka o molestowanie i mobbing przyznaje, że kiedy zaczęła mu odmawiać, została awansowana i dostała etat w TVN. Przyznam, że do tej pory myślałem, że przestępcze zachowania szefów wyglądają odwrotnie - zauważa szef „Super Expressu”.

Jastrzębowski zaznacza, że co prawda bohaterka artykułu „Wprost” według swojej relacji straciła pracę, bo w dalszym ciągu nie chciała ulec Kamilowi Durczokowi. - (Reasercherka) twierdzi też, że zachowała SMS-y od Durczoka. Tyle, że tych SMS-ów dziennikarzom z sobie znanych powodów nie pokazała. Może pokaże, może ma racje, może szef „Faktów” był strasznym draniem, a może oskarżają go osoby niezdolne wytrzymać ciśnienia w mediach. Nie wiem. W tekście „Wprost” podano tyle informacji o reasercherce, że komisja pracująca w TVN nie będzie miała kłopotów ze identyfikowaniem jej, wysłuchaniem i zweryfikowaniem jej wersji - uważa Sławomir Jastrzębowski.

W opinii naczelnego Grupy Super Express, tygodnik „Wprost” w sprawie Kamila Durczoka od trzech tygodni posługuje się metodą z „arsenału czarnego PR-u”, a nie dziennikarstwa. - Kiedy czytam słowa szefa działu śledczego „Wprost” (Michała Majewskiego - przyp. red.), piszącego o konieczności ustalenia faktów w sprawie i podającego jako fakty wersję jednej ze stron, właściciela mieszkania, opadają mi ręce. Przy takim warsztacie dziennikarskim błędy popełniają się same - ocenia Jastrzębowski. - Mamy do czynienia z bardzo interesującym ciągiem zdarzeń, który cała Polska obserwuje z olbrzymią uwagą. I najważniejsze, nic tu jeszcze nie jest przesądzone - podkreśla.

Redaktor naczelny Rock Radio Mikołaj Lizut uważa, że artykuł „Wprost” o Kamilu Durczoku jest poważnym złamaniem reguł dziennikarskich. - Identyczny tekst umiałbym napisać o panu Latkowskim. Tak ciężkiego kalibru pomówienia oparte o anonimowe głosy są mocno niedopuszczalne - ocenia Mikołaj Lizut.

Lizut dziwi się bohaterkom tekstów tygodnika, które uznały, że lepiej opowiedzieć swoje historie Latkowskiemu, a nie prokuraturze. - Ja przypomnę, że molestowanie seksualne jest karalne. To jest sposób na rozwiązywanie tego typu problemów, bo one istnieją i są bardzo poważne - mówi szef redakcji Rock Radio.

- Nie wydaje mi się, żeby najlepszą metodą rozwiązywania problemów pracowniczych było anonimowe zeznawanie w gazetach. Dlaczego dziennikarka nie zdecydowała się do tej pory zeznawać w prokuraturze? Czy redakcja „Wprost” to wyjaśnia? Dlaczego zdecydowała się na publiczny lincz na Durczoku, a nie zgłosiła sprawy tam, gdzie jest jej miejsce? Bardzo mnie to dziwi i niepokoi. Ja wiem, w co gra redakcja „Wprost”, wydaje mi się, że to jest walka o ich życie. Natomiast nie podobają mi się takie metody - twierdzi Mikołaj Lizut.

Mikołaj Lizut podkreśla, że rozumie prawa ofiar oraz to, że ofiara nie może być podwójnie skrzywdzona - w pracy i za ujawnienie sprawy. - Z tym że wydaje mi się mocno pokrętne i obłudne tłumaczenie tygodnika „Wprost”, że ofiary boją się mówić. Jakoś nie boją się mówić Latkowskiemu, a boją się w prokuraturze - podsumowuje dziennikarz.

- Przypomnę, że polskie media bardzo często odwołują się do anonimowych źródeł, np. analizując przemoc seksualną, jakiej mają się dopuszczać osoby duchowne. Zatem jeżeli takie zarzuty można postawić anonimowo księdzu to można je również postawić Kamilowi Durczokowi - dodaje Tomasz Terlikowski.

Zapytany o cenę trafności doboru źródeł przez „Wprost”, szef działu Polityka w „Fakcie” Mikołaj Wójcik odpowiada, że od chwili opublikowania w tygodniku pierwszego artykułu na temat mobbingu i molestowania redakcja dziennika nie komentuje ani nie ocenia publikacji o Kamilu Durczoku. - Pozostawiamy to medioznawcom i sądom, które ocenią wiarygodność i dowody w sprawie. To na naszych łamach najmocniej wypowiedział się ceniony publicysta Jacek Żakowski. Piszemy o tej sprawie dużo, bo naszych czytelników informujemy zawsze o wszystkim co ważne, ale nie oceniamy warsztatu i jakości pracy dziennikarzy innych tytułów - podkreśla Wójcik.

Zapytani przez Wirtualnemedia.pl komentatorzy są zgodni - w mediach granicę między ostrym stylem zarządzania personelem a mobbingiem stawia prawo pracy, definiujące to zjawisko. - Redakcja to jest normalne miejsce pracy - jak urząd prezydenta w Olsztynie, klub sportowy albo korporacja. W pracy może być nerwowo, nawet głośno, ale praca nie może polegać na poniżaniu. Jeżeli redaktor naczelny ma pretensje do dziennikarza o źle zrobiony materiał to musi z nim odbyć rozmowę dotyczącą merytorycznej strony tego materiału, nawet czasem przeprowadzoną podniesionym głosem, a nie jego cech osobowości - uważa Ewa Wanat.

- Każdy, kto pracuje w mediach wie, że zdarzają się ostre i bardzo ostre odzywki. Granica między ostrymi odzywkami a mobbingiem zaczyna się w momencie, kiedy się kogoś regularnie niszczy. Takie sytuacje też się zdarzają. Czy w przypadku opisanym przez „Wprost” mieliśmy do czynienia z mobbingiem? Nie wiem. Natomiast granicą między ostrym traktowaniem a molestowaniem są choćby SMS-y, które miały być wysyłane pracownicy. Jakakolwiek próba namawiania swoich podwładnych do prywatnych relacji jest granicą, której szef przekroczyć nie może - twierdzi Tomasz Terlikowski.

- Dziennikarstwo to trudny kawałek chleba, mocno stresujący i czasem sobie nawet powtarzamy, że trzeba mieć grubą skórę, bo to nie jest ochronka. Stres towarzyszy nam na co dzień i nie ma sensu obrażać się o wszystko, bo wszyscy pracujemy pod presją. Ale wszędzie tam, gdzie naruszana jest ludzka godność czy intymność, dochodzi do przekroczenia granicy - konkluduje Agnieszka Gozdyra.

Z danych ZKDP wynika, że w 2014 roku średnia sprzedaż ogółem „Wprost” wynosiła 58 226 egz. (zobacz wyniki wszystkich tygodników opinii).

Dołącz do dyskusji: Dziennikarze o publikacji „Wprost” o Durczoku: bez anonimowych źródeł nie ma dziennikarstwa śledczego

30 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
j
Gozdyra jedyną aferą jaką zna jest Watergate? Porównywanie Watergate do jakiegoś Durczoka jest śmieszne bo ta afera przeszła do historii, a Durczok do niej nie przejdzie.
odpowiedź
User
ekspert
brawo Jastrzębowski i Lizut!!!!
odpowiedź
User
Marlena
Oj, Jastrzębowski i Lizut, co wy macie za uszkami???
odpowiedź